Konflikt w ostatnich tygodniach nieco przycichł. Został przykryty wynikami drużyny Jacka Magiery, ale zimna wojna w gabinetach wciąż trwa.
Zarówno duet Bogusław Leśnodorski – Maciej Wandzel, jak i właściciel większościowego pakietu udziałów (60 procent) Dariusz Mioduski, mają już tej wojny dość. Pod koniec stycznia sprawa powinna znaleźć rozwiązanie. Obie strony ustalają przez pośredników szczegóły, jak ma wyglądać umowa dotycząca przejęcia przez jedną ze stron udziałów drugiej. Mediatorami są wspólni znajomi tercetu z Polskiej Rady Biznesu.
Podobno zarówno Mioduski, jak i Leśnodorski, zgodzą się na rozwiązanie, że każda ze stron składa ofertę w zaklejonej kopercie. Następuje komisyjne otwarcie kopert i wyższa propozycja wygrywa. Proste, skuteczne, szybkie i dość bezwzględne rozwiązanie.
W języku prawniczo-korporacyjnym taki mechanizm nazywa się shotgun (czyli strzelba). Ponieważ Mioduski będzie składał ofertę na 40 procent udziałów (tyle ma duet), a Leśnodorski z Wandzlem na 60, to oczywiście nie będzie się liczyć suma finalna, tylko przeliczenie, ile kto jest w stanie zaoferować za jeden procent akcji.
Zabezpieczenie przed blefem jednej ze stron musi być zawarte w umowie. W tej chwili panowie jeszcze niczego nie podpisali, ale zarówno z obozu Mioduskiego, jak i Leśnodorskiego można usłyszeć, że najbardziej prawdopodobny będzie zapis mówiący o półrocznym (albo nieco krótszym) okresie na spłatę przez tego, który zalicytował wyżej. Jeśli w ciągu tych sześciu miesięcy nie zostanie zaksięgowany przelew na konto przelicytowanego, oznacza to, że blefujący traci wszystkie swoje akcje, a klub zostaje w całości własnością pokonanego w licytacji. Innymi słowy blefujący może zginąć od własnej strzelby.