Jerzy Brzęczek: Będę walczył o swoich ludzi

Nowy selekcjoner reprezentacji Polski o drużynie, którą zaczyna kierować, i swojej wizji futbolu.

Aktualizacja: 25.07.2018 11:11 Publikacja: 24.07.2018 19:30

Jerzy Brzęczek ma 47 lat. Grał w polskiej ekstraklasie, ponad 10 lat w czołowych klubach austriackic

Jerzy Brzęczek ma 47 lat. Grał w polskiej ekstraklasie, ponad 10 lat w czołowych klubach austriackich, a także w Maccabi Hajfa. Był kapitanem olimpijskiej drużyny, która wywalczyła srebrny medal w Barcelonie (1992). W reprezentacji Polski rozegrał 42 mecze, zdobył 4 bramki.

Foto: AFP, Janek Skarżyński

Rzeczpospolita: Czy Jerzy Brzęczek, piłkarz Linzu sprzed 20 lat, dostałby dziś powołanie od selekcjonera Jerzego Brzęczka?

Jerzy Brzęczek: Myślę, że tak... Pewnie bardziej przez wzgląd na charyzmę i pewne cechy charakteru, które by się teraz tej kadrze przydały, niż na umiejętności czysto piłkarskie. Miałem świadomość, że nie byłem wybitnie utalentowanym zawodnikiem. Ale nie tylko tacy są potrzebni w drużynie.

A mimo to zawsze był pan kapitanem i centralną postacią wszystkich drużyn, w których pan grał...

Kiedyś na łamach bodajże „Piłki Nożnej", nieżyjący już trener Leszek Jezierski, porównał mnie do chyba najwybitniejszego polskiego piłkarza Kazimierza Deyny. Powiedział coś takiego: „Brzęczek pięknie się wypowiada, natomiast Deyna pięknie grał w piłkę".

Największa zmiana między pańskim pokoleniem a dzisiejszymi piłkarzami zaszła w świadomości?

W dużej mierze tak. My nie byliśmy takimi zawodowcami jak większość dzisiejszych zawodników. Ale zmian jest znacznie więcej: począwszy od samego futbolu, który stał się szybszy, bardziej agresywny. Dziś każdy element gry jest rozpisany na czynniki pierwsze, a sztaby trenerskie próbują zyskać przewagę, zwracając uwagę na najmniejsze detale. Jednocześnie dziś praca z piłkarzami jest znacznie trudniejsza, przez media społecznościowe i ich ciągłą dostępność. Znacznie trudniej do zawodników dotrzeć. Dzisiejsze pokolenia reagują zupełnie inaczej. Myślę, że my wtedy byliśmy bardziej odporni na krytykę, nie przejmowaliśmy się tak, nie braliśmy jej aż tak do serca.

Przede wszystkim mniej to do was docierało...

Absolutnie tak. Dziś piłkarzom niektóre rzeczy przychodzą zbyt szybko. Kwestie PR i wizerunku zabijają autentyczność i przesłaniają to co najważniejsze, czyli boisko.

Po tym jak został pan selekcjonerem, zaroiło się od wspomnień olimpijczyków z Barcelony, którzy opowiadają jak to „Papież", bo taką miał pan ksywkę, jako pierwszy kończył wszystkie imprezy i tego samego wymagał od kolegów. Jak pan się odnajduje w roli świętego?

Zawsze lubiłem i wciąż lubię się bawić. Uwielbiam tańczyć. Ale faktycznie z naszej drużyny olimpijskiej to ja miałem największą świadomość, co jest dobre dla profesjonalnego piłkarza. Uczono mnie tego od najmłodszych lat, a mówimy o czasach, gdy nie było to powszechne. Tak nas wychowywał i uczył świętej pamięci trener Zbigniew Dobosz w Rakowie Częstochowa. Od początku wpajano nam, jak ważna jest dyscyplina, samoświadomość, odpowiednie prowadzenie się. A reprezentacja olimpijska to nie była łatwa grupa. Jednego z kolegów zabrakło na zdjęciu grupowym, bo gdzieś zabalował, przed wyjazdem go szukaliśmy. I faktycznie musiałem być tym, który dawał sygnał, że już koniec imprezy. Musiałem, bo po porażkach to ja jako kapitan stawałem przed kamerami i to ja musiałem nas tłumaczyć. To były czasy transformacji, łatwo było się pogubić.

Pan też był poniekąd ofiarą transformacji i wkroczenia kapitalizmu do polskiej piłki. Właścicielem pańskiej karty zawodniczej był słynny Bolo Krzyżostaniak...

A później Ryszard Górka, czyli sponsor Lecha Poznań. To był efekt zmian ustrojowych, wejścia prywatnych pieniędzy do sportu. Nie było przepisów, wszystko odbywało się na czuja. Były momenty, gdy sam nie wiedziałem, kto jest właścicielem mojej karty i gdzie będę grał. Pewne decyzje były podejmowane niezależnie ode mnie. W 1993 roku byłem zawodnikiem Lecha, gdy po pamiętnej końcówce sezonu przyznano nam mistrzostwo, które odebrano Legii. Przygotowywałem się z Lechem do eliminacji Ligi Mistrzów, ale nagle się okazało, że nie mogę zagrać, bo są moje dwie karty zawodnicze. Po igrzyskach miałem ofertę z Udinese, ale pan Krzyżostaniak nie dogadał się co do ceny. Poszedłem do Górnika Zabrze, a dwa tygodnie później zgłosiła się Osasuna Pampeluna z Hiszpanii, gdzie grał wówczas Roman Kosecki. Polecił mnie, ale działacze Górnika nie chcieli mnie puścić, bo dopiero trafiłem do Zabrza. Powiedzieli Hiszpanom, że Brzęczek nie odejdzie, ale jeśli szukają środkowego pomocnika, to mogą im sprzedać Ryśka Stańka. I tak Staniek trafił do Hiszpanii. Trochę żałuję, że nie dane mi było sprawdzić się w tych najlepszych ligach. Później byłem pewny, że trafię do FC Koeln, a kolońskie gazety pisały o mnie „polski Heassler" i też nic z tego nie wyszło.

Lata transformacji, tytuł zdobyty przy zielonym stoliku, gra pod wodzą Janusza Wójcika, później Górnik Zabrze i udział w słynnym meczu na Legii z sędzią Sławomirem Redzińskim w roli głównej w 1994 roku. Czy także dlatego łatwiej panu zrozumieć Andrzeja Woźniaka i łatwiej mu wybaczyć?

Nie wiązałbym tych spraw. Przede wszystkim wyrok Andrzeja uległ już zatarciu. Czyli on może mówić, że nigdy nie był karany. Ale mniejsza o to, Andrzej popełnił błąd, przyznał się do niego, poniósł konsekwencje. Teraz znów jego sprawa znalazła się w centrum uwagi, znów musi przez to przechodzić. Szkoda Andrzeja i jego rodziny.

Tego można było łatwo uniknąć. I nie zaczynać pracy selekcjonera od nominacji dla Woźniaka. Przecież jest wielu trenerów bramkarzy, to nie jest najważniejsza postać w sztabie, za którą warto umierać.

Dla mnie każda postać w sztabie jest najważniejsza. Podobnie jest z piłkarzami.

Czy to jest jakaś manifestacja? Wysyła pan sygnał, że jeśli pan w kogoś wierzy, to może on liczyć na pańskie pełne poparcie?

W pewnym sensie to jest sygnał, że o swoich ludzi będę walczył. Oczywiście muszą mi dać argumenty. Muszą też być wobec mnie lojalni. I tego będę od nich oczekiwał.

Jaki jest Jerzy Brzęczek trener?

Ma dużo doświadczenia piłkarskiego, grał w wielu różnych klubach, w różnych krajach, w różnych środowiskach. Nauczył się słuchać, obserwować i wyciągać wnioski. Wiem, że piłka bardzo dynamicznie się rozwija, dlatego cały czas szukam nowych rozwiązań. Jestem czujny, to dla mnie bardzo ważne.

W jakim sensie czujny?

Czujność rozumiem jako zachowanie dystansu. Pilnuję się, bym wciąż umiał trzeźwo oceniać, to co się dzieje. Ważne też jest mieć obok siebie ludzi, którzy będą cię uzupełniać, dyskutować, zwracać uwagę na rzeczy, które mogłeś przeoczyć.

Czyli sztab potakiwaczy nie jest dla pana?

Nie. Oczywiście to ja podejmuję końcowe decyzje, ale chcę dyskutować. I wielokrotnie dawałem się przekonać.

Piłkarze mają prawo głosu?

Oczywiście. Ich spostrzeżenia są bardzo ważne. Wielu z nich gra w najlepszych ligach, na najwyższym poziomie, wielu ma wysoką świadomość taktyczną.

Można o panu powiedzieć, że jest trenerem z niemieckiej szkoły?

W pewnym sensie jest to usprawiedliwione. Grałem wiele lat w Austrii, później wielokrotnie jeździłem na staże do trenera Juergena Kloppa. Jest mi dość blisko do tamtejszej mentalności. Ale nie jestem wyłącznie „niemieckim" trenerem.

Jest coś, co chciałby pan przejąć od Kloppa?

Wiele kwestii: począwszy od spraw czysto treningowych, poprzez niesamowitą ekspresję, jaką on ma, entuzjazm. Słuchałem wielu jego pomeczowych konferencji prasowych. Imponowało to, jak celnie oceniał wydarzenia z boiska, jak doskonale wiedział, co powiedzieć. A przecież to wszystko było jeszcze na świeżo, tuż po meczu, tuż po emocjach, po stresie. Zastanawiałem się nawet, czy ktoś go nie przygotowuje na szybko do konferencji. Wiem, jak rozmawia z piłkarzami w szatni, jak ostro i gorąco tam potrafiło być. Tymczasem nie przypominam sobie, by przez tyle lat kiedykolwiek skrytykował publicznie swojego piłkarza.

Podoba się panu pressing czy też tzw. gegenpressing w wykonaniu jego zespołów?

Tak. Wielokrotnie z nim rozmawiałem o tym elemencie gry. Klopp tłumaczył, że nie interesuje go sam fakt, iż jego piłkarz doskoczy do rywala. Prawdziwym celem musi być odbiór piłki, przerwanie akcji przeciwników.

Da się wymagać tego od polskich piłkarzy?

A dlaczego nie? Przecież wśród zawodników, od których Klopp tego wymagał, przez lata byli Błaszczykowski, Piszczek i Lewandowski. W reprezentacji grają piłkarze z czołowych lig Europy. Arek Milik i Piotrek Zieliński są zawodnikami Napoli, wicemistrza Włoch. Ich trener przechodzi właśnie do Chelsea. Ważną kwestią dla mnie i dla sztabu będzie dotarcie do świadomości zawodników. Wytłumaczenie im, po co robimy pewne rzeczy w określony sposób. Oczywiście musimy też ocenić, przez jaki czas w meczu będziemy w stanie tak grać, na ile wystarczy nam sił.

A zatem w pierwszym meczu reprezentacji Polski pod wodzą trenera Brzęczka zobaczymy spuszczone ze smyczy pitbulle?

Nie chciałbym takiego porównania. Nasze pierwsze zgrupowanie to będą dwa–trzy dni treningowe. Będzie mało czasu. Będę musiał z piłkarzami ustalić zasady funkcjonowania, powiedzieć, jak będziemy ćwiczyć, na co zwracać szczególną uwagę. Największą różnicą między pracą w klubie a reprezentacją jest czas i liczba treningów. Mówi to każdy były selekcjoner, każdy, kto przeszedł drogę z klubu do kadry. Wszyscy mnie przed tym przestrzegają i mówią mi: „Jurek, nie chciej zrobić za wiele naraz". Chcę słuchać ludzi, którzy mają takie doświadczenia. Staram się zrozumieć, na czym polega specyfika tej pracy. Jestem praktykiem, nie chcę przeładować głów piłkarzy schematami, wykresami, strzałkami. Nie chcę doprowadzić do takiej sytuacji, że gdy zawodnik dostanie piłkę, pomyśli o schematach, a zapomni o swojej kreatywności.

To Pep Guardiola mówił, że u niego schematy pozwalają doprowadzić piłkę na 30. metr od bramki rywala, ale później już liczy się tylko kreatywność zawodników.

Tego akurat nie słyszałem, ale piłkarzy wybitnych odróżnia od tych dobrych właśnie inteligencja i kreatywność. Schematy, ustawianie się, zabezpieczanie stref, to wszystko musi służyć temu, by w odpowiednim momencie zawodnik zrobił coś niekonwencjonalnego.

Pan był wychowywany w kulcie numeru 10, tego kreatywnego rozgrywającego?

Jestem z ostatniego pokolenia piłkarzy, którzy uczyli się gry na podwórku. Później szkolenie zawodników przeszło do klubów, do akademii. Rozpoczęło się myślenie schematami, zabijanie kreatywności. Zastanawiałem się ostatnio, czy gdyby taki Leo Messi trafił do polskich klubów i przeszedł naszą drogę, to czy byłby takim wspaniałym zawodnikiem? Czy nie powiedziano by: on się za dużo kiwa, nie wraca, nie trzyma się schematów.

Reprezentacja ma taką postać – Piotra Zielińskiego. Od lat mówi się, że to już za chwilę, że za moment on eksploduje i stanie się piłkarzem mającym największy wpływ na grę kadry.

On już ma duży wpływ na grę, ale w moim odczuciu nie zawsze jeszcze na takim poziomie, i nie tak często, jak predestynuje go talent. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że to wspaniały piłkarz. Można powiedzieć, że on mi imponuje. Jego styl gry jest mi bardzo bliski. Myślę jednak, że z Piotrkiem trzeba popracować też nad pewnymi elementami. Będziemy chcieli odblokować jego potencjał, jego kreatywność. Jeśli nam zaufa, to myślę, że będziemy mieli z niego wielką radość w kadrze.

Nigdy wcześniej nie był pan w relacji trener – zawodnik z pańskim siostrzeńcem, czyli Kubą Błaszczykowskim?

Nie, na tym poziomie nigdy. Oczywiście kiedy Kuba zaczynał grę w piłkę, to go szkoliłem, ale przecież to zupełnie coś innego. Przez cały okres jego gry w kadrze, wciąż z nim rozmawiałem. W jakimś więc sensie wiem o wszystkim, co się w tej kadrze działo przez 12 ostatnich lat. Myślę, że szczególnie na początku, to będzie moim atutem.

Z Łukaszem Piszczkiem też pan był raczej w relacji kumpelskiej...

Z wieloma piłkarzami byłem w bliskich relacjach. Wielu z nich na czele z Robertem było chociażby na weselu Kuby. Przecież wtedy nie piliśmy soczków. Michał Pazdan grał ze mną jeszcze w Górniku Zabrze i pamiętam, jak podczas zajęć na sali tak mi młody przyłożył, że leżałem na parkiecie i nie mogłem się pozbierać. I co z tego, że jestem z większością tych zawodników po imieniu? Na Zachodzie to normalna rzecz, że z trenerem jest się po imieniu. Na ich szacunek zasłużę wyłącznie pracą, wiedzą, wynikami i gdy będę w stosunku do nich szczery. Ale teraz to ja jestem szefem, ja odpowiadam za wyniki i piłkarze muszą to zrozumieć. Moim głównym zadaniem będzie przede wszystkim im nie przeszkadzać.

Rzeczpospolita: Czy Jerzy Brzęczek, piłkarz Linzu sprzed 20 lat, dostałby dziś powołanie od selekcjonera Jerzego Brzęczka?

Jerzy Brzęczek: Myślę, że tak... Pewnie bardziej przez wzgląd na charyzmę i pewne cechy charakteru, które by się teraz tej kadrze przydały, niż na umiejętności czysto piłkarskie. Miałem świadomość, że nie byłem wybitnie utalentowanym zawodnikiem. Ale nie tylko tacy są potrzebni w drużynie.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Kylian Mbappe po siedmiu latach żegna się z Paryżem. Transfer do Realu coraz bliżej
Piłka nożna
Poznaliśmy finalistów. Kto zagra o puchary Ligi Europy i Ligi Konferencji?
Piłka nożna
Trzy minuty szaleństwa. Echa meczu Bayern-Real
Piłka nożna
Real - Bayern. Czy Szymon Marciniak popełnił błąd? Były sędzia Marcin Borski wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Piłka nożna
Maciej Rybus uczcił w Rosji Dzień Zwycięstwa. Były reprezentant pojawił się z symbolem wojskowym