Jan Komasa
50-letni reżyser nie jest nową postacią na filmowym rynku. To autor świetnej trylogii kryminalnej, w której nie zabrakło, jak w „Parasite”, obserwacji społecznych.
„Zagadka zbrodni” o poszukiwaniach seryjnego mordercy kobiet, „Matka” o kobiecie, która chce wyciągnąć z więzienia syna oskarżonego o morderstwo z koreańskimi elitami i koreańskim systemem sprawiedliwości w tle i „The Hoast. Potwór” o monstrum terroryzującym miasto otworzyły mu drogę na Zachód.
W koprodukcji koreańsko-amerykańsko-czesko-francuskiej zrealizował dystopijny thriller „Snowpiercer. Arka przyszłości”, gdzie w gigantycznym pociągu pokazywał dwa bieguny społeczeństwa. Podobnie jak w „Parasite” mieszając style – od dramatu do komiksu. Potem dla Netfiksa zrobił „Okję” - uroczą opowiastkę o przyjaźni małej dziewczynki i wielkiej, zmutowanej świni. I chyba zrozumiał, że takie historyjki są dla artysty o jego temperamencie tylko miłym oddechem, bo wrócił do swoich zainteresowań i do Korei, by zrobić „Parasite”. Ciekawy film, w którym przeskakując od realizmu aż do „stylu Tarantino” opowiada historię dwóch rodzin. Ta biedna, mieszkająca w suterenie w ubogiej dzielnicy wykorzystuje każdy podstęp, by dostać się w charakterze służby do domu bogaczy i zawładnąć nim. Bong Joon-ho portretuje świat pełen podziałów, antagonizujący ludzi należących do społecznej elity i tych wyrzuconych na margines z różnych powodów, przede wszystkim ekonomicznych. Z tą diagnozą pokaleczonego, podzielonego świata trafił we współczesne nastroje.