A gdy punkt siedzenia zmienia się na fotel za ministerialnym biurkiem – to już dzieją się rzeczy kuriozalne, o których nie śniło się nawet filozofom. Na coś takiego zanosi się właśnie w przypadku systemu poboru opłat za przejazd ciężarówek viaTOLL. Okazuje się, że ludzie, którzy jeszcze kilkanaście miesięcy temu umieli stawiać trafne diagnozy i krytykować absurdalne pomysły, nagle, niczym porażeni jakąś tajemniczą zarazą – zaczynają iść dokładnie w stronę koncepcji wziętych z sufitu.

Widać nasza administracja ma w sobie tajemniczą moc, która z miesiąca na miesiąc potrafi zmieniać poglądy ludzi o 180 stopni. Niech państwo sami zobaczą, co się dzieje wokół viaTOLL. Zaczął on działać w 2011 roku, zastępując winiety, i funkcjonował spokojnie, kiedy resortem infrastruktury kierowali Cezary Grabarczyk i Elżbieta Bieńkowska. Jej następczyni Maria Wasiak wraz ze swoimi współpracownikami z przyczyn bliżej nieznanych zaczęła jednak przymiarki do tego, aby viaTOLL (działający i przynoszący miliardy złotych na nowe drogi!) zastąpić nowym systemem. Jaki miałby on być – nie bardzo było wiadomo, ale jego budowa miała kosztować nawet kilkanaście miliardów złotych. Pomysł wyglądał na bardzo nierozsądny. Nic dziwnego, że podczas posiedzeń sejmowej Komisji Infrastruktury systemu viaTOLL dzielnie bronił ówczesny poseł PiS Andrzej Adamczyk. Bronił w imię zdrowego rozsądku, bowiem po co wydawać kolejne pieniądze na budowę czegoś, co nieźle działa.

Gdy jednak poseł Adamczyk sam stał się ministrem infrastruktury i budownictwa, ujawniła się owa dziwna moc naszej administracji. Wystarczył mniej niż rok, a kierowane przez niego ministerstwo zaczęło grzebać przy viaTOLL! Media doniosły niedawno, że całkiem serio rozważana jest koncepcja powrotu do systemu winietowego... Nie muszą państwo patrzeć na kalendarz, dzisiaj nie jest 1 kwietnia. Przypomnę tylko, że system winietowy, którego koszty pochłaniały niemal w całości wypracowane zyski, został zastąpiony właśnie przez efektywny system elektroniczny. Nie koniec na tym: prominentni przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury w ostatnich tygodniach dali do zrozumienia, że pomysł budowy kolejnego systemu – tak ostro krytykowany przez posła Adamczyka, gdy wysuwała go poprzednia ekipa – wciąż jest aktualny.

Przyznam, że wiele razy wybuchałem gniewem, stykając się z najczęstszymi wadami naszej administracji, takimi jak niekompetencja, ciasnota horyzontów i inne przywary godne urzędników z filmów Stanisława Barei. Tym razem czuję jednak autentyczny strach! Jakże potężna musi być ta tajemna moc administracji, skoro tak łatwo przerabia rozsądnych ludzi? Może nie wolno nawet przechodzić za blisko ministerialnych gmachów, bo zamiesza się człowiekowi w głowie...

Ale dość dworowania, bo może cała sprawa byłaby i zabawna, gdyby nie drobny szczegół: chodzi o ogromne pieniądze i to ściągane z naszej kieszeni. Bezpośrednio od przewoźników, a pośrednio – od nas wszystkich, którzy opłaty za użytkowanie dróg mają wliczone w ceny nabywanych produktów. Zamiast prób wywrócenia tego, co działa, ministerstwo mogłoby zająć się uszczelnianiem systemu i choćby rozszerzeniem go na trasy przygraniczne. Tak, by nie fundować darmowych przejazdów TIR-om zza wschodniej granicy. To zdecydowanie bardziej pożyteczne od snucia kosmicznych – i komicznych – projektów.