Jedni popadli w euforię i triumfalnie głoszą, że mieli rację i „dublerzy mogą się pakować". Drudzy lekceważąco zapewniają, że to bezpodstawna ingerencja w polską suwerenność.
Dla tych pierwszych mam dwie wiadomości. Pierwsza jest taka, że sądy nie rozstrzygają, kto ma rację, tylko kto wygrał sprawę. A to jest spora różnica. Druga jest taka, żeby przeczytali wyrok uważniej niż adwokaci frankowiczów przeczytali wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie państwa Dziubaków, bo się może skończyć tak samo. ETPC zawyrokował, że rozpoznanie skargi konstytucyjnej przez skład z udziałem sędziego Muszyńskiego narusza prawo do sądu wynikające z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. I tyle. ETPC nie rozstrzygał o tym, czy Muszyński jest sędzią, czy nie jest, ale o tym, czy jego udział w składzie orzekającym naruszył prawo skarżącego do sądu. I nie bardzo wiadomo, czy teraz się musi „pakować", bo przecież zgodnie z wyrokiem Trybunału był sędzią „oczekującym" na zwolnienie się w nim miejsca. Więc się już doczekał, bo się paru sędziom kadencje pokończyły.
Czytaj także:
„Dublerzy" w Trybunale Konstytucyjnym zakwestionowani przez Trybunał w Strasburgu
Dla drugich mam trzy wiadomości. Pierwsza jest taka, że strzeliliście bramkę, ale sędzia gwizdnął wam spalonego. Trzeba było inaczej rozegrać piłkę. Jakby poseł Kaczyński nie kazał prezydentowi Dudzie zwoływać pierwszego posiedzenia Sejmu nowej kadencji na 12 listopada – żeby premier Kopacz nie mogła pojechać na Maltę na szczyt Rady prowadzony przez Tuska, tylko musiała stawić się w Sejmie przed oblicze Kaczyńskiego – tylko przed upływem kadencji sędziów TK, na miejsce których Platforma powołała wcześniej „swoich", to nawet stronniczym sędziom trudno byłoby uzasadnić, że było to zgodne z przepisami.