Podkreślane przez niektórych komentatorów i polityków podobieństwo sytuacji Sławomira Nowaka i represjonowanego rosyjskiego dysydenta, początkowo wydało się tylko niefortunnym publicystycznym uogólnieniem. Obserwujący jednak toczone dyskusje można zauważyć , że teza ta padła na podatny grunt i wiele osób do tak zdefiniowanej sytuacji byłego polityka Platformy podchodzi śmiertelnie poważnie.
Były minister w mediach zaczyna wyrastać na więźnia politycznego, a nie osobę ściganą za dokonanie pospolitych przestępstw, a oskarżenia kierowane przeciw niemu zakrawają na polityczną zemsty.
Tyle że Sławomir Nowak w żadnym razie nie odpowiada definicji więźnia politycznego. Osoby umieszczonej w zakładzie karnym lub areszcie domowym ze względu na swoje przekonania lub poglądy, często idące w parze z krytyką władzy, która trafia do celi na podstawie sfabrykowanych dowodów.
Warto pamiętać, że Nowak od lat nie jest już czynnym politykiem, a większość zarzutów, które sformułowała wobec niego prokuratura, dotyczy czasu, w którym prowadził działalność na własny rachunek, i to poza krajem. Co więcej, gdyby nie aktywność ukraińskich służb antykorupcyjnych, polscy śledczy mieliby niewielkie szanse na postawienie mu zarzutów.
Również szerokość postawionych Nowakowi zarzutów (a jest ich łącznie 11: o popełnienie czynów korupcyjnych, m.in. za przyjmowanie łapówek za przyznawanie kontraktów na budowę i remont dróg na Ukrainie, a także pranie pieniędzy), ich uzasadnienie, a także zatrzymanie innych podejrzanych w tej sprawie raczej nie wskazują, że są wyssane z palca na polityczne zamówienie.