Na katowickim szczycie COP24 tematyka surowców naturalnych, zwłaszcza kopalnych, została sprowadzona do roli przedmiotu wykorzystywanego jako argument polityczny. Zawsze, gdy w grę wchodzą sprawy z nimi związane, w tle stoją ogromne pieniądze i potężny biznes. Klimat bywa przykrywką do brutalnej walki w polityce surowcowej nie tylko między koncernami, ale także walczącymi o wpływy państwami.
To jeden z istotnych elementów geopolityki. Można zaryzykować stwierdzenie: kto ma surowce, ten ma władzę. Albo lepiej: kto zarządza surowcami, ten ma rzeczywistą władzę! Czym wobec tego jest polityka surowcowa?
Po to, aby realizować politykę surowcową państwa, trzeba wiedzieć, o co w niej chodzi. Jej efekty najlepiej dostrzegane są w zmianach, jakie zachodzą w skali globalnej. Tu polityka każdego państwa ma na celu uzyskanie jak najlepszej pozycji w gronie międzynarodowych konkurentów. Najlepszym przykładem są Chiny, które jeszcze w pierwszej połowie XX wieku zaliczały się do najbiedniejszych państw świata, a teraz są drugim mocarstwem gospodarczym.
W Polsce od trzech dekad nie możemy dopracować się polityki surowcowej, a można powiedzieć, że nie było jej także wcześniej. W czasach PRL założenie było proste: wydobywać jak najwięcej (liczyły się statystyki) nie przejmując się kosztami. W ostatnim czasie podjęto dwie próby przygotowania takiej polityki. Pojawiły się dwie definicje, które niestety nie zapowiadają żadnych zmian w naszej gospodarce surowcowej.
Spór o słowa
Pierwsza z nich sformułowana została przez zespół prof. Jerzego Hausnera. Zacytujmy tylko wstęp: „Polityka surowcowa to długofalowa polityka publiczna prowadzona na poziomie krajowym, która ma zapewnić dostęp przedsiębiorstw wytwórczych do niezbędnych dla ich działalności surowców". To skandal ograniczać się tylko do kraju. Polska polityka ma być konkurencyjna na poziomie międzynarodowym.