Zanim zapełnili prawie na całej szerokości i niespotykanej wcześniej długości murawę przylegającą do gdyńskiego lotniska Kosakowo – posilili się w Avocado, wegańskim bistro na Przymorzu. Kto nie wierzy niech sprawdzi na FB. Wcześniej wyszli na spacer z sopockiego Sheratona.
Jeśli ktoś się spodziewał tak zwanej „wiązanki przebojów” – mógł się srodze zawieźć. Muzyczną rewolucję zaczęli, nomen omen, od „Revolution”. Grali głównie mroczne, alternatywnie brzmiące kompozycje z ostatnich albumów „Spirit”, „Playing The Angel” i „Ultra”, pozbawione soczystych, dynamicznych ornamentów. Z oryginałów pozostawiali tylko przetworzoną komputerowo perkusję, zniekształconą gitarę, nierozbudowane partie instrumentów klawiszowych. To nie była muzyka dla mas. Zespół ironicznie potraktował tytuł płyty z 1987 r.
Najlepszym reprezentantem tego stylu jest "A pain That I’m Used To” zagrane w formie znanej z remiksu Jacquesa Lu Cont. Może dlatego na początku nie oglądaliśmy skaczącego i klaszczącego rytmicznie tłumu. Można było odnieść wrażenie, że młoda publiczność nie zna repertuaru koncertu. Chyba, że stała jak oczarowana.
David Gahanowi to nie przeszkadzało. Odegrał wszystkie podstawowe pozycje ze swojego repertuaru – taniec ze statywem mikrofonu i kółeczka z uniesionymi do góry ramionami. Z kolei Martin Gore zaśpiewał „Somebody”.