Gdy firma nie dostanie na czas zapłaty za jedną małą fakturę, jakoś sobie poradzi. Co jednak, gdy takich faktur, i to na duże kwoty, jest np. 30 proc. albo więcej, a tymczasem trzeba zapłacić własne zobowiązania, w tym wynagrodzenia pracowników?

W takim wypadku firma może być uczciwa i zapłacić wszystko, np. zaciągając pożyczkę. Tyle że takie rozwiązanie kosztuje. Może też postąpić w myśl zasady: „mnie nie płacą, ja też nie zapłacę". Tyle że to prosta droga do zatorów płatniczych, które są jedną z największych bolączek biznesu.

Problem nie jest oczywiście nowy. Ciekawe jednak, że o ile przez ostatnie dwa lata jego skala delikatnie się zmniejszała, o tyle początek tego roku przynosi odwrócenie trendu. To spore zaskoczenie, bo przecież gospodarka ma się dobrze i trudno uznać, że firmy nie mają pieniędzy na regulowanie płatności.

Jest to zresztą zjawisko, które da się zaobserwować nie tylko w Polsce. Okazuje się (jak wynika z badań Euler Hermes), że średnio na świecie okres oczekiwania na płatność wydłużył się w latach 2016–2017 z 64 do 66 dni. Przyczyną jest... dobra sytuacja gospodarcza. Bo wówczas biznes bardziej sobie ufa i nie pilnuje tak rygorystycznie swoich interesów, czyli dobra koniunktura usypia czujność przedsiębiorców.

Inna sprawa, że rosnący PKB nieco chyba uśpił również polskie władze. W kwietniu 2017 r. ówczesna wiceminister rozwoju Jadwiga Emilewicz zaprezentowała alarmistyczny raport o zatorach płatniczych w Polsce i obiecała rozwiązania. Po roku jako szef resortu przedsiębiorczości przedstawia ogólne propozycje i zaprasza biznes do ich konsultacji. To ciekawe pomysły, jednak warto zintensyfikować prace.