Robert Mazurek: Berbelucha na gusła

Pan da, powróżę – zaczepiła go Cyganka, która w życiu nie nazwałaby się Romką. – Proszę bardzo, ale najpierw muszę sprawdzić, czy pani się na tym zna. Jak mam na imię? – spytał znany artysta. – Waldek – rzuciła z automatu wróżbiarka. – A właśnie, że nie, bo Piotrek – tryumfował zaczepiony. – Po waszemu Piotrek, po naszemu Waldek! – ripostowała Cyganka, bo ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Aktualizacja: 23.03.2020 05:30 Publikacja: 21.03.2020 23:01

Robert Mazurek: Berbelucha na gusła

Foto: AFP

Mamy, proszę wycieczki, w tej historyjce dwa godne zauważenia zjawiska. Po pierwsze, artysta okazał się podejrzliwy niczym Andrzej Duda w rozgrywce z prezesem o głowę Kurskiego. Zażądał gwarancji, ogłosił chwilowe zwycięstwo, po czym skapitulował jak niepyszny. Wypisz wymaluj jak w polityce. Po drugie, mamy też, tym razem w wykonaniu owej damy, klasykę gatunku wszystkich prognostów. Masz na imię Waldek, a jak nie, to i tak masz. Czyli może i frank nie spadł poniżej 3 zł, ale kiedyś spadnie. Albo i nie, ale to nie nasza wina, tylko okoliczności.

Wielkomiejscy mądrale uwielbiają pokpiwać z gminu, który przy okazji koronawirusa wierzy w najrozmaitsze, najbardziej nawet absurdalne fejki. A to, że Amerykanie specjalnie go wyhodowali, by w Chińczyków łupnąć, jest pewne, w końcu pięć lat temu Bill Gates niechcący się wysypał. Ci sami zresztą Amerykanie znaleźli szczepionkę na wirusa – no nie dziwota – tylko nie dają jej od razu światu, boby się wydało. Z tą szczepionką zresztą to chyba nic trudnego, bo jeden inżynier z Polski wymyślił, że wystarczy go potraktować witaminą C, koniecznie lewoskrętną, i zejdzie na amen. Bzdur na ten temat słyszeli pewnie państwo więcej, a jak nie, to jeszcze je usłyszymy.

No ale my nie jesteśmy tacy głupi, by w bajdurzenia wierzyć, prawda? My oddajemy sprawy w ręce specjalistów, ekspertów, ludzi z tytułami. Na przykład ekonomistów, którzy przekonują, że będzie źle. By wpaść na to, że będzie kiepsko, nie trzeba być co prawda magiem, wystarczy porozmawiać ze sklepikarzem, barmanem czy drobnym przedsiębiorcą, ale taki ekonomista użyje do swej prognozy wielu mądrych słów i pojęć, których znaczenia nawet domyślać się nie możemy. A że ekonomista tydzień temu mówił, że nie będzie żadnego kryzysu, zadyszka co najwyżej, bo w końcu zdrowe podstawy, czynniki makroekonomiczne i trendy koniunkturalne? No, ale przecież okoliczności! Okoliczności się zmieniły.

Czy ja chcę państwu zasugerować, że każdy wierzy w swoje gusła? Tak. Czy chcę powiedzieć, że nie ma różnicy między profesorem a internetowym mędrkiem, który notabene pełni dziś tę samą funkcję społeczną co niegdysiejszy koleś spod budki z piwem? Nie. I to nie tylko dlatego, że wolałbym na ten przykład, by mnie leczył doktor, a nie znajomy pani Wiesi. Tak czy owak, wszyscy szukamy prognozy, by wiedzieć. Jeśli ten cały koronawirus w czymś już nam zagroził jako ogółowi, to nie tylko w tym, że pokazał kruchość gospodarczej koniunktury, ale także w tym, że odebrał nam poczucie kontroli.

Mądrzy psychologowie nauczają, że każdy z nas prywatnie i my wszyscy razem, jako zbiorowisko, chcemy przede wszystkim bezpieczeństwa, które utożsamiamy z kontrolą. Kontrolą nad światem, losem, nad przyszłością. Ubezpieczamy się przecież na wszelki wypadek od nieszczęść wszelkich. Wszelkich, o ile je oczywiście przewidzieć potrafimy, bo od nagłej dżumy nikt się nie ubezpieczył. Fatalnie się czujemy, gdy coś, choćby ciężka choroba kogoś bliskiego, nam tę kontrolę odbiera, prawda? Każdy, kto znalazł się kiedyś w sytuacji totalnej bezsilności wobec cierpienia ukochanej osoby, doskonale wie, o czym mówię.

Teraz przeżywamy ten przypadek w skali globalnej. Jak to jest, do diaska, zwykła grypa i co, cały świat zwariował? To już nie mogę do knajpy pójść, na wakacje pojechać, bo ktoś kicha? Irytacja, niestety, nie pomaga. Ano nie możemy nie tylko do kina pójść, ale i wielu więcej rzeczy nie możemy. Notabene, „Tinder w czasach koronawirusa stał się najbardziej nieużyteczną aplikacją", jak poinformował mnie strapiony młodszy kolega, stały użytkownik, ale i to nie jest chyba największym problemem naszego gatunku.

Największym problemem jest to, że nie potrafimy się z losem pogodzić. I na to ani mądry filozof, ani głupkowaty felietonista nie pomoże. Pomogłaby może flaszka berbeluchy, ale nie ma gdzie jej wypić. 

Mamy, proszę wycieczki, w tej historyjce dwa godne zauważenia zjawiska. Po pierwsze, artysta okazał się podejrzliwy niczym Andrzej Duda w rozgrywce z prezesem o głowę Kurskiego. Zażądał gwarancji, ogłosił chwilowe zwycięstwo, po czym skapitulował jak niepyszny. Wypisz wymaluj jak w polityce. Po drugie, mamy też, tym razem w wykonaniu owej damy, klasykę gatunku wszystkich prognostów. Masz na imię Waldek, a jak nie, to i tak masz. Czyli może i frank nie spadł poniżej 3 zł, ale kiedyś spadnie. Albo i nie, ale to nie nasza wina, tylko okoliczności.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków