Po raz pierwszy – oczywiście w czasach nowożytnych – bieg został rozegrany podczas igrzysk w Londynie w 1908 roku. Zwycięzca, Amerykanin Johnny Hayes, uzyskał czas 2:55:18, a na trasie wspomagał się szklaneczką brandy. Od tamtej pory dokonał się gigantyczny postęp, ale w ostatnich latach najlepsi byli w stanie poprawiać rekord po kilka, góra kilkanaście sekund. Poprzedni rekordzista Dennis Kimetto był pierwszym człowiekiem w historii, który zszedł poniżej 2 godzin i trzech minut (2:02:57). Dokonał tego w 2014 roku również w Berlinie (tamtejsza trasa jest wyjątkowo przyjazna najlepszym biegaczom) i poprawił rekord o 26 sekund. Wynik Kipchoge, który był szybszy o minutę i 18 sekund, musi budzić ogromny respekt.
33-letni Kenijczyk przez nieco ponad dwie godziny biegł w Berlinie ze średnią prędkością 21 km/h. 100 metrów pokonałby w 17,2 sekundy. Jeśli uważają państwo, że to nie jest spektakularny wynik, proszę spróbować samemu. A później jeszcze 419 razy, bez przerw.
Teoretycznie Kipchoge wciąż jeszcze czeka na ratyfikację rekordu, ale wiadomo, że trasa biegu w Berlinie spełnia wszystkie wymagania i była zgodna z przepisami. Jeśli więc 33-letni zawodnik jest czysty – a dotychczas nie ma na koncie żadnych dopingowych wpadek – lada chwila jego wynik będzie już w pełni oficjalnym rekordem świata.
Tymczasem Kipchoge był już znacznie bliżej złamania granicy dwóch godzin – tylko nieoficjalnie. W maju 2017 r. jego sponsor, Nike, zorganizował na włoskim torze F1 Monza próbę pobicia magicznej, a wedle wielu ekspertów ponoć niemożliwej do przekroczenia granicy.