Korespondencja z Berlina
Po ostatnich porannych kwalifkacjach tych mistrzostw pozostaje poczucie, że polska lekkoatletyka ma spore rezerwy także na bieżni, choć każdy widzi, że rzutnia to podstawa.
Trzy młociarki oddały w sumie cztery rzuty, by awansować do finału, co interesujące – dwie próby musiała wykonać tylko najlepsza z nich, mistrzyni Anita Włodarczyk, bo przy pierwszej młot zatrzymał się kilkanaście cm przed granicą awansu, czyli 70 m. Poprawka była zdecydowana – 75,10 i po robocie. Malwina Kopron i Joanna Fiodorow machnęły od razu ponad 71 m i mogły wracać do hotelu Berlin.
Skoki eliminacyjne trójki polskich tyczkarzy zaczęły się od trudności Roberta Sobery – wiadomo było, że obrońca tytułu pojechał do Berlina w nagrodę za złoto z Amsterdamu, poważna kontuzja w 2017 roku (złamana kość śródręcza) przerwała mu treningi na wiele miesięcy, czasu na odbudowę mistrzowskiej formy nie starczyło. Polak skoczył tylko 5,36, awans dawało 5,51 m w pierwszej próbie, lub 5,61 w dowolnej – tę wyższą poprzeczkę pokonali bez problemów Piotr Lisek i Paweł Wojciechowski. Renaud Lavillenie także.
Straty reprezentacji Polski przyniosły eliminacyjne biegi na 3000 m z przeszkodami pań – Alicja Konieczek, Katarzyna Kowalska i Matylda Kowal zgodnie odpadły, choć pierwsza z nich poprawiła o 5 sekund rekord życiowy. Kontuzję odniósł trójskoczek Karol Hoffmann i z naśladowania sławnego taty w Berlinie nic nie będzie.