Korespondencja z Torunia
Mistrzem po brawurowym ataku został płotkarz Patryk Dobek, a drugi był Mateusz Borkowski. Bez medalu został najstarszy z polskich finalistów, czyli Adam Kszczot.
Borkowski już dzień wcześniej w półfinale wyprzedził faworytów: Brytyjczyka Jamie Webba oraz Szweda Andreasa Kramera. Sędziowie uznali, że walcząc z tym ostatnim, zagrał nieczysto, i go zdyskwalifikowali. Polak awansował do finału dopiero po skutecznym proteście.
Łuki w hali są ciasne i podczas przepychanek w ruch często idą łokcie. Protesty opóźniły dekoracje obu biegów na 1500 metrów. Trzy razy doszło do sytuacji, w której sędziowie dyskwalifikowali zawodników za faule, a później ich decyzję cofała Komisja Odwoławcza. Zupełnie jakby ci pierwsi trzymali się sztywno przepisów, a drudzy szukali między wierszami ducha sportu.
Zawody odbyły się bez kibiców. Sportowców dopingowali tylko trenerzy i koledzy z reprezentacji, a puste miejsca na trybunach wypełniło 1500 kartonowych awatarów. Kadrowiczów straszyło widmo koronawirusa – choroba wykluczyła ze startu sprinterkę Ewę Swobodę oraz męską sztafetę 4x400 metrów – i obowiązkowe maseczki. – Trudno w nich złapać oddech od razu po biegu – żaliła się Justyna Święty-Ersetic.