Zgodnie z pomysłem kierownictwa resortu każdy Polak obok lekarza pierwszego kontaktu miałby także swojego dentystę. Stomatolog byłby wybierany przez rodziców po narodzinach dziecka i dostawałby za jego leczenie zryczałtowaną stawkę roczną (kapitacyjną). Podobnie jak dziś lekarz podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) dostawałby od Narodowego Funduszu Zdrowia, a w przyszłości – jego odpowiednika – określoną sumę, która musiałaby wystarczyć na leczenie wszystkich ubytków i wad zgryzu.
Mało chętnych do dzieci
Jeśli dziecko miałoby zdrowe zęby, lekarz miałby być nagradzany premią. Według pomysłodawców to kolejny, po zwiększeniu od lipca o 20 proc. wyceny procedur stomatologii dziecięcej, krok w stronę polepszenia stanu uzębienia Polaków. Eksperci są innego zdania.
– To szczytna idea, ale całkowicie nierealna, i to z dwóch powodów – finansowego i organizacyjnego – uważa dr Jerzy Gryglewicz z Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego. – Na leczenie zębów już dziś brakuje pieniędzy i bardzo ciężko będzie zmusić stomatologów, którzy od wielu lat wybierają inne, bardziej intrantne specjalizacje, takie jak implantologia, do mniej dochodowego leczenia dzieci – dodaje.
Zgadza się z nim prof. Marek Ziętek, rektor Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu i honorowy prezydent Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego:
– Leczenie dzieci jest dużo trudniejsze niż dorosłych. Wymaga większego nakładu pracy i nawet kilka razy więcej czasu. Dziecko się boi, nie usiedzi nieruchomo jak dorosły, trzeba umieć do niego podejść, uspokoić je. To sprawia, że zabieg znacznie się wydłuża. Stomatologia dziecięca nie jest specjalizacją dla każdego – uważa profesor.