W Warszawie pacjent z objawami zapalenia płuc – kaszlem, dusznością i gorączką – trafia zwykle do przekształconego w jednoimienny szpital zakaźny Szpitala MSWiA przy ul. Wołoskiej. Tam, w specjalnie wyznaczonym miejscu szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR), pobiera się od niego wymaz i wysyła próbkę do badania na obecność Covid-19. Jeśli wynik okaże się ujemny, chory trafia do jednej ze zwykłych placówek, najczęściej do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego na Banacha.
Zaraza wśród zdrowych
Tu traktowany jest jak osoba zdrowa, bez podejrzenia koronawirusa. Tymczasem, jak tłumaczą wirusolodzy, test na obecność Covid-19 jest wiarygodny, jeśli zrobi się go między piątym a siódmym dniem od zakażenia. Zdaniem prof. Włodzimierza Guta, doradcy głównego inspektora sanitarnego, nie ma sensu go robić, zanim wystąpią objawy, bo jego wynik będzie fałszywie ujemny. – Tacy potencjalnie fałszywie ujemni chorzy trafiają do nas na normalne oddziały, między innych chorych i personel niechroniony specjalnymi kombinezonami – mówi lekarz z Banacha.
Czytaj także: Szpital na Banacha w Warszawie zamknięty. Lekarze chcą pozwać szpital
– Dodatkowych środków ostrożności nie stosuje się także na sali operacyjnej, bo skoro pacjent jest „ujemny", to uznaje się go za bezpiecznego. Lada chwila cały szpital zostanie poddany kwarantannie, bo okaże się, że któryś z odesłanych z SOR na Wołoskiej w rzeczywistości był zakażony – mówi lekarz pracujący na bloku operacyjnym.