Z poradni publicznej do prywatnej, a potem na nocny dyżur w szpitalu, czasem nawet bez zmiany fartucha - tak wygląda życie wielu polskich pielęgniarek. Głównie tych zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych, których nie ogranicza wynikający z ustawy o działalności leczniczej, dozwolony czas pracy. Żeby się utrzymać regularnie przekraczają dozwolone 7 godz. 35 min. na dobę i 37,5 godz. tygodniowo albo ok. tuzina dwunastugodzinnych dyżurów w miesiącu.
- Pielęgniarki zatrudniane na kontraktach potrafią pracować 300, a nawet 400 godzin i wyrabiać 2,5 etatu. W ubiegłe lato w jednym z katowickich szpitali koleżanka na drugim dyżurze dostała zawału serca - mówi Krystyna Ptak, przewodnicząca zarządu regionu śląskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP). - Bardzo możliwe, że niedługo usłyszymy o przypadkach śmierci na dyżurach, tak jak w przypadku anestezjolożki, która latem ubiegłego roku umarła w czwartej dobie dyżuru - dodaje Krystyna Ptok.
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz zauważa, że przemęczony lekarz czy pielęgniarka stwarzają zagrożenie dla siebie i pacjenta. - W dodatku grozi im choroba zwana zespołem przewlekłego zmęczenia, który uniemożliwia wykonywanie zawodu - dodaje.
Zdaniem pielęgniarek kontrakty to domena szpitali przekształconych w spółki, gdzie dyrektorzy oszczędzają na personelu. Coraz częściej zatrudniają je firmy outsourcingowe, które zapewniają szpitalowi personel. Oddział lubelski OZZPiP ocenia, że pielęgniarki na umowach cywilnoprawnych stanowią 70 proc. w większości szpitali w województwie.
- Kiedy w 2009 r. protestowałyśmy w Sejmie przeciwko kontraktom, ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła, że nikt nie będzie zmuszał pielęgniarek do umów śmieciowych. Dziś to norma - mówi Krystyna Ptok.