Oscary bez zaskoczeń

„Kształt wody" zdobył najwięcej statuetek, ale tegoroczna gala była nudna.

Publikacja: 05.03.2018 17:39

Guillermo del Toro i ekipa filmu „Kształt wody” na scenie jubileuszowej, 90. gali wręczenia Oscarów

Guillermo del Toro i ekipa filmu „Kształt wody” na scenie jubileuszowej, 90. gali wręczenia Oscarów

Foto: AFP, Mark Ralston

Triumf „Kształtu wody", który został uznany za najlepszy film roku i dostał jeszcze trzy inne Oscary – za reżyserię dla Guillerma del Toro, scenografię i muzykę. Dwie statuetki za role Frances McDormand i Sama Rockwella dla „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri". Trzy, choć w kategoriach dość technicznych – dla „Dunkierki", dwie dla „Czasu mroku" – za rolę Gary'ego Oldmana i charakteryzację. Po jednym dla: „Uciekaj!, „Nici widmo", „Tamtych dni, tamtych nocy" i „Ja, Tonya". Tegoroczne Oscary były wyważone i bardzo nijakie.

Podobnie zresztą jak gala. W czasie gdy w Hollywood wszyscy się buntują i krzyczą, Akademia przestraszyła się. Nawet prowadzący Jimmy Kimmel nie odważył się na złośliwości, które zawsze były smaczkiem wręczania Oscarów. Jego najbardziej „kąśliwa" uwaga dotyczyła statuetki Oscara, który „nie ma penisa".

Pokaleczony świat

Tym dziwniejsze, że przecież na ekranie dzieje się dużo. To tam przegląda się dzisiaj pokaleczony świat. I tegoroczne nominacje były ciekawe. Odbił się w nich niespokojny czas, w którym na całym świecie odradzają się nacjonalizmy, narasta agresja w codziennym życiu, a politycy wygrywają wybory dzięki populistycznym hasłom, szukaniu wrogów, wzniecaniu nienawiści i strachu. Ale również czas, kiedy zaczynają podnosić głowę wykluczeni i źle traktowani. Od kilku już lat o swoje prawa upominają się Afroamerykanie.

Po ubiegłorocznym „Moonlight" teraz Afroamerykanie wykrzyczeli swój bunt w horrorze (!) „Uciekaj", gdzie debiutujący jako reżyser czarnoskóry Jordan Peele w niestereotypowy sposób dotyka problemu rasizmu. O rasizmie prowincjonalnej Ameryki ostro mówił też Martin McDonagh w „Trzech billboardach...". Z kolei prawo do homoseksualnej miłości wybrzmiało najmocniej w delikatnej opowieści o pierwszym uczuciu „Tamte dni, tamte noce".

Wyraziście zabrzmiał na ekranie głos kobiet. Tych, które powiedziały „dość" molestowaniu i upokarzaniu, rozpoczynając akcje #MeToo, Time's Up czy SpeakUp. Dzisiejsze kino amerykańskie ma twarz niemej sprzątaczki, która w „Kształcie wody" z czarnoskórą przyjaciółką i sąsiadem gejem próbuje ocalić monstrum – stwora, który jest uosobieniem „inności" – tego, czego boi się totalitarne państwo. I matki z „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri", która – sama niejednoznaczna, oschła, wcale nieuosabiająca potocznych wyobrażeń o kobiecie idealnej – usiłuje dociec, kto zgwałcił i zamordował jej córkę. To kino ma wreszcie twarz młodej dziewczyny z „Lady Bird", marzącej, by wyrwać się z małego miasteczka, zanurzyć w wielkomiejskiej kulturze, dać sobie prawo do własnego życia.

To jest wreszcie czas prawdy. Nie ma już w oscarowej stawce miejsca dla dzielnych chłopaków ratujących świat, dla mafii, nawet dla American Dream. Jest próba nowego spojrzenia na historię. Czarny koń tej edycji, „Dunkierka" Christophera Nolana, to opowieść o wojnie, ale jakże daleka choćby od Spielbergowskiego „Szeregowca Ryana". Nie o bohaterstwie i trzepoczących amerykańskich flagach, lecz o bezsilności i desperackiej próbie przeżycia.

„Kształt wody" przynosi kolejną próbę odbrązowienia lat 50., pokazania, że to nie tylko czas prosperity, lecz również zimnej wojny, niechęci do inności. A najmocniejszy, współczesny wydźwięk mają „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri". To wielkie, ważne kino. Opowieść o Ameryce, ale nie tej, która przetacza się ulicami inteligenckiego Manhattanu, lecz tej, która głosowała na Trumpa. Pełnej skrywanych niechęci, klaustrofobicznej, zamkniętej na inność. A przecież mającej swoją godność, skomplikowanej i niejednoznacznej. To był najlepszy film tej edycji Oscarów, ale Akademicy się go przestraszyli. Nie zagłosowali nawet na jego scenariusz – absolutnie genialny, precyzyjny, z rewelacyjnymi dialogami i humorem rozładowującym napięcie.

Akademicy nie zagłosowali też na Gretę Gerwig – świetną aktorkę nowojorskiego kina niezależnego, reżyserkę „Lady Bird" – błyskotliwej opowieści o pokoleniu trzydziestolatków – zbuntowanym, a przecież tak bardzo zagubionym.

Ostrożne były też wybory w kategoriach, które nas specjalnie interesowały. Za najlepszy film nieangielskojęzyczny uznano chilijską „Fantastyczną kobietę" Sebastiana Lelio. To świetny film, ale warto zauważyć, że nie przebiły się do strefy oscarowej dwa doskonałe obrazy europejskie – szwedzki „The Square" i przede wszystkim rosyjska, ważna dzisiaj „Niemiłość" Andrieja Zwiagincewa czy znakomita „Zniewaga" przyglądająca się zwyczajnym ludziom uwikłanym w konflikt palestyńsko-libański. W dokumentach też wstrząsający „Ostatni człowiek z Aleppo" przegrał ze sportowym „Ikarem". A „Twój Vincent" Doroty Kobieli i Hugh Welchmana – z superprodukcją Pixara, za którą stał kunszt artystyczny, dobry scenariusz, ale też wielkie pieniądze.

Ucieczka w bajkę

W tym czasie ogromnego poruszenia Akademicy, po ciekawych nominacjach, nie postawili kropki nad „i". Nie zaskoczyli niczym, jak choćby w ubiegłym roku. Nagrodzili film bardzo dobry, ale jednak bajkę. Schowali się za metaforą, przenośnią. I ta grzeczna, co tu owijać w bawełnę – nudna gala nie była przypadkiem. Ostatnia edycja oscarowa przejdzie do historii jako ciekawa, ale jednak kompletnie uładzona. Głośny krzyk wykluczonych i atmosfera polityczna ostatnich miesięcy sprawiły, że artyści nie chcą się publicznie wychylać, wychodzić przed szereg. I nie chodzi tylko o ciemne stroje, które w tym roku dominowały na sali. Chyba w Hollywood zaczyna czaić się strach: żeby nie powiedzieć jednego słowa za dużo, nie zrobić zbyt ostrego gestu. Szkoda. Pozostaje wierzyć, że ta atmosfera oscarowa nie przeniesie się w tym roku na filmowe plany. ©?

Sylwetki

Frances McDormand

Oscar za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą

– Nie poświęcajcie mi tyle uwagi, bo przewróci mi się w głowie – rzuciła do dziennikarzy po zejściu ze sceny.

Nie przewróci się. 61-letnia Frances McDormand, prywatnie żona Joela Coena, jest aktorką niezwykłą. To taka „fajna baba", niekoniecznie dobrze ubrana, która nie biega do chirurgów plastycznych. Za to inteligentna i piekielnie utalentowana. Niebojąca się na ekranie oschłości i brzydoty. Jak w „Trzech billboardach...".

Miała już pięć nominacji do Oscara i statuetkę za rolę w „Fargo" braci Coen, teraz zaś, odbierając kolejną, była jedną z nielicznych osób, które nawiązały do hollywoodzkiego buntu kobiet:

– Aktorki, producentki, reżyserki, scenarzystki, operatorki, kompozytorki, scenografki, wszystkie! Wstańcie i rozejrzyjcie się! Bo każda z nas ma do opowiedzenia niezwykłe historie i projekty, na które potrzebuje dofinansowania. Zaproście nas do swoich biur. Albo możecie przyjść do naszych. Zapamiętajcie dwa słowa: „inclusion rider" (klauzula włączenia).

Potem, już za kulisami, tłumaczyła: – Po 35 latach, jakie przepracowałam w biznesie filmowym, dowiedziałam się, że zawsze mam prawo żądać różnorodności, równouprawnienia pod względem rasy i płci zarówno w obsadzie aktorskiej, jak i w ekipie.

A nawiązując do swojego wystąpienia, stwierdziła:

– Ja się nie pokazuję w kółko na różnych imprezach. Chodzę, jeśli muszę i chcę. Ale byłam na uroczystości Złotych Globów. To jest w końcu show telewizyjny i myślę, że z takich uroczystości wysyłamy publiczności jakiś ważny sygnał. To również ważne, że w grudniu 2017 roku powstała komisja zajmująca się problemem molestowania seksualnego (Commission on Sexual Harassment and Advancing Equality in the Workplace), na czele której stanęła Anita Hill. Ale zmiany w kinie nie zaczęły się teraz. Dla mnie naprawdę istotne było to, że Oscara dostał „Moonlight".

Gary Oldman

Oscar za najlepszą pierwszoplanową rolę męską

To jedyna statuetka w dorobku tego świetnego brytyjskiego aktora, który za dwa tygodnie skończy 60 lat. A okazji było niemało. Bardzo ciekawe role zagrał w filmach „Sid i Nancy", „Prawdziwy romans", „Leon zawodowiec", „Piąty element", „Air Force One". Był Beethovenem w „Wiecznej miłości", występował w przebojach kasowych – serii filmów o Harrym Potterze i Batmanie. Wcześniej swoją jedyną nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii miał w roku 2012 za film „Szpieg".

– Oscar za rolę Winstona Churchilla ma dla mnie szczególne znaczenie – powiedział Gary Oldman dziennikarzom po zejściu ze sceny w Dolby Theatre. – W końcu zagrałem jednego z najznamienitszych Brytyjczyków, jacy kiedykolwiek żyli. Sam film też był bardzo specjalny, bo widzowie mogą się w nim przejrzeć. Reżyser Joe Wright powtarzał nam, że „Czas mroku" jest także opowieścią o wątpliwościach. Robimy różne rzeczy, mając dobre intencje, ale towarzyszą nam strach i niepewność.

Jeszcze na scenie dziękował Tsuji Kazuhiro, który w czasie zdjęć codziennie przez cztery godziny zamieniał go w Churchilla.

– Ubrania i charakteryzacja są dla aktora bardzo ważne – wyjaśniał potem. – Kostiumolog i charakteryzator są ludźmi, z którymi współpracujemy bardzo blisko. To z nimi spotykamy się wcześnie rano, więc bardzo ważne jest, by stworzyć zespół. Kiedy dostałem propozycję zagrania Churchilla, od razu powiedziałem Wrightowi, że trzeba zdobyć Kazuhiro – to jedyny fachowiec na tej planecie, który mógł sobie poradzić z takim zadaniem.

A pytany, jak dziś się czuje, patrząc na wspaniałą filmową młodzież, odparł:

– Kiedy byłem młody, na jakiejś gali zachwycałem się kunsztem Alberta Finneya czy Petera Sellersa. I kiedyś nieżyjący już John Hurt powiedział mi: „Jeszcze tu wrócisz". Teraz ja powiedziałem Timothee Chalametowi: „Jeszcze tu wrócisz".

Guillermo del Toro

Oscary za najlepszy film i reżyserię

Potężny, urodzony w Guadalajarze Meksykanin uchodzi za jednego z najsympatyczniejszych reżyserów w Hollywood. Jest serdeczny, otwarty, wiecznie uśmiechnięty – nie sposób go nie lubić.

Horror, kino akcji, inteligentna bajka – to jego ulubione gatunki, w których chce powiedzieć coś ważnego o człowieku i społeczeństwie. Zadebiutował jako reżyser „Cronosem" w 1993 roku, ma na koncie amerykańskie przeboje, m.in. „Blade: Wieczny łowca II". Za „Labirynt Fauna" dostał nominację do Oscara w kategorii filmu nieangielskojęzycznego, teraz zgarnął dwie statuetki.

Na krótkiej konferencji zapowiedział, że dalej chce pracować ze studiem Fox Searchlight, bo w trakcie pracy „rodzą się między ludźmi więzy i zaufanie". Ale też dodał, że nie traci kontaktu z ojczyzną. – To bardzo ważne, żebyśmy w różnych dziedzinach – w sporcie, nauce, kulturze – zaznaczali, że my, Meksykanie, do światowego dyskursu i wartości możemy wnieść coś istotnego. A jak już zaistniejemy na innych rynkach, powinniśmy pamiętać, skąd przyszliśmy. Szanować własne korzenie i kraj. Ja zaraz jadę do Meksyku spotkać się z mamą i ojcem. Zawiozę im tę dwójkę najnowszych, złotych dzieci.

Triumf „Kształtu wody", który został uznany za najlepszy film roku i dostał jeszcze trzy inne Oscary – za reżyserię dla Guillerma del Toro, scenografię i muzykę. Dwie statuetki za role Frances McDormand i Sama Rockwella dla „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri". Trzy, choć w kategoriach dość technicznych – dla „Dunkierki", dwie dla „Czasu mroku" – za rolę Gary'ego Oldmana i charakteryzację. Po jednym dla: „Uciekaj!, „Nici widmo", „Tamtych dni, tamtych nocy" i „Ja, Tonya". Tegoroczne Oscary były wyważone i bardzo nijakie.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”