Rzeczpospolita: Obserwując przygotowania do Wielkiejnocy, po raz kolejny mam wrażenie, że pewna teatralność, obrzędowość wypiera duchowy charakter tych świąt. Bardziej dbamy o to by był zastawiony stół, a wcześniej umyte okna, niż o to, by mieć czas na refleksję o fenomenie życia i śmierci.
Joanna Szczepkowska: Zdecydowanie. Sfera duchowa na drugim planie. A przecież, jeśli ktoś świętuje Wielkanoc – powinien mieć świadomość wyjątkowości tego święta. Gdy brakuje mu silnej wiary, może choćby skupić nieco uwagi na osobach cierpiących. A potem zastanawiając się nad fenomenem zmartwychwstania rozpatrywać je w aspekcie czysto ludzkim, czyli pomyśleć o człowieku, który np. podniósł się z nałogu, a więc praktycznie narodził do nowego życia. Myślę, że bez tego po prostu święta się nie należą. To świętowanie ma sens tylko wtedy, jeśli jest nie tylko wypoczynkiem, ale też poświęceniem myśli, czy rozmowy, czemuś głębszemu.
A były święta Wielkiejnocy, które szczególnie utkwiły Pani w pamięci?
Trudno wymienić mi jedno konkretne zdarzenie. Zawsze mam w pamięci wielki stół świąteczny, przy którym zdążyło się spotkać kilka pokoleń. Bo święta to poza modlitwą, właśnie okazja do takich spotkań przy rodzinnym stole. W moim domu była tradycja, by najmłodszym pokoleniom opowiadać o tych, których już nie ma. Ważne było podkreślanie ciągłości rodzinnej tradycji. W czasie tych rozmów sięgaliśmy czasem wręcz do prapokoleń i te opowieści były zawsze niezwykle barwne i wciągające.
To wielopokoleniowe zasiadanie do stołu i wspólne świętowanie może być coraz trudniejsze, bo w ostatnich latach jesteśmy tak skłóceni, że coraz trudniej o pojednanie..