Dąbrowska: Słowa, które się po prostu należały

Gdańska tragedia obnażyła zbudowany z piasku i nienawiści fundament państwa, w którym żyjemy. Ujawnił to ojciec Ludwik Wiśniewski, dominikanin.

Aktualizacja: 21.01.2019 11:23 Publikacja: 20.01.2019 18:17

Dąbrowska: Słowa, które się po prostu należały

Foto: archiwum prywatne

Jest wielka potrzeba słów, kiedy między politykami toczy się spór o władzę. Słów, które będą niosły ze sobą prawdę, ocenę moralną, które poprzez upomnienie przyniosą ulgę. Takich jak te, które podczas pogrzebu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza wygłosił ojciec Ludwik Wiśniewski.

Chcemy słyszeć wreszcie słowa, którym będzie można zaufać, nawet jeśli będą nieprzyjemne. To ulga, bo na co dzień słowa są na stałe przypisane, wręcz przyklejone, do którejś z opcji politycznych. To zwaśnieni politycy tworzą gotowe sformułowania, narzucają ton mediom. Jak Jarosław Kaczyński albo kiedyś Donald Tusk (Grzegorz Schetyna raczej nie ma takiej zdolności). Instynktownie, może w odruchu samoobrony, czujemy, że za takimi słowami czai się interes polityczny, i nauczyliśmy się już łapać dystans wobec nich. A ci, którzy nie łapią, skazują się na bezradną walkę w politycznych okopach. Nawet ci, którzy angażują się w działania polityczne w poczuciu odpowiedzialności, zgodnie z przekonaniami, mają świadomość, że politycy, nawet ci warci poparcia, mówią dziś w Polsce innym językiem, w którym nie ma wartości.

O. Ludwik Wiśniewski pokazał w sobotę, jaki jest jego wybór moralny – jasno i bez niedomówień. Zrezygnował z charakterystycznego dla Kościoła politycznego dystansu, który często pachnie koniunkturalizmem. Niektórzy mówili, że właśnie dlatego nie dopuszczono go do wygłoszenia homilii podczas pogrzebu.

Ale jego słowa niosły ten właśnie ładunek wartości, którego na co dzień próżno szukać w życiu publicznym. Nie bał się dewaluacji słów, do której przyczyniają się politycy, bo jego przemówienie nie wymagało ozdobników czy kwiecistych porównań. Jego siłą była bowiem moralna racja, niedostępna dla polskiego świata polityki.

O. Ludwik Wiśniewski jest wychowawcą. Wie, jak wpływać na umysły i emocje. Żadna władza nie lubi takiej konkurencji – ani państwowa, ani kościelna. Bo on kształtuje młodych ludzi jak Wit Stwosz ołtarze, nawet takich, dla których Bóg pozostaje konstruktem bardzo teoretycznym. Wychował kilka środowisk, nie tylko Ruch Młodej Polski, z którym związany był Paweł Adamowicz. Po odesłaniu z Gdańska, w drugiej połowie lat 80., wychowywał też młodych wrocławian – uczniów i studentów przychodzących do Duszpasterstwa Dominikanów.

To środowisko emanowało na całą młodą opozycję, niezależnie od tego, czy ktoś głęboko konspirował np. w Solidarności Walczącej, czy dawał się aresztować podczas ulicznego sittingu w obronie tych, którzy z przyczyn moralnych odmawiali służby wojskowej, czy też w czerwonej krasnoludziej czapce świętował z Pomarańczową Alternatywą rocznicę rewolucji październikowej, przebrany np. za pancernik „Potiomkin". Wartości były wspólne, a fundament solidny. Można się było modlić albo nie – ale drzwi pozostawały otwarte. I może dlatego tak wiele młodych osób przez nie wchodziło.

Każdy wychowawca jest dumny, kiedy uczniowie, podopieczni mają jak najlepsze wyniki. Pokolenie końca lat 80. miało swój moment i wielką szansę. Dziś okazuje się, jak niewielu zdało egzamin.

Odebrałam słowa o. Ludwika na pogrzebie bardzo osobiście. To było wezwanie zrozpaczonego wychowawcy, który widzi, że wielki plan, plan moralnej odnowy i budowy wspólnego, sprawiedliwego państwa, poddał się dyktatowi małości.

Jest wielka potrzeba słów, kiedy między politykami toczy się spór o władzę. Słów, które będą niosły ze sobą prawdę, ocenę moralną, które poprzez upomnienie przyniosą ulgę. Takich jak te, które podczas pogrzebu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza wygłosił ojciec Ludwik Wiśniewski.

Chcemy słyszeć wreszcie słowa, którym będzie można zaufać, nawet jeśli będą nieprzyjemne. To ulga, bo na co dzień słowa są na stałe przypisane, wręcz przyklejone, do którejś z opcji politycznych. To zwaśnieni politycy tworzą gotowe sformułowania, narzucają ton mediom. Jak Jarosław Kaczyński albo kiedyś Donald Tusk (Grzegorz Schetyna raczej nie ma takiej zdolności). Instynktownie, może w odruchu samoobrony, czujemy, że za takimi słowami czai się interes polityczny, i nauczyliśmy się już łapać dystans wobec nich. A ci, którzy nie łapią, skazują się na bezradną walkę w politycznych okopach. Nawet ci, którzy angażują się w działania polityczne w poczuciu odpowiedzialności, zgodnie z przekonaniami, mają świadomość, że politycy, nawet ci warci poparcia, mówią dziś w Polsce innym językiem, w którym nie ma wartości.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Rafał Trzaskowski nie zjadł świerszcza, czyli kto zyskał na warszawskiej debacie
Komentarze
Polski generał zginął pod Bachmutem? Jak teorie spiskowe mogą służyć Rosji
Komentarze
Bogusław Chrabota: Polacy nie chcą NATO w Ukrainie. Od lat jesteśmy trenowani, by się tego bać
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Ziobro, Woś, Pegasus i miliony z Funduszu Sprawiedliwości. O co toczy się gra?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: „Pan jest członkiem”. Dlaczego Polaków nie wzrusza cierpienie polityków PiS?