Syreny alarmowe rozbrzmiewały we wtorek w Izraelu niemal bez przerwy. Do południa co najmniej wystrzelona setka rakiet została przechwycona przez izraelskie antyrakiety lub wylądowała w odludnych miejscach. Ale tysiące Izraelczyków spędziło wiele godzin w schronach, a szkoły były zamknięte, jak i niektóre urzędy.
Rakiety z Gazy były odwetem Islamskiego Dżihadu za egzekucję dowódcy tej wspieranej przez Iran i drugiej największej organizacji palestyńskiej w Strefie Gazy.
W poniedziałek o czwartej nad ranem izraelskie rakiety dotarły do celu, jakim był dom Bahy Abu al-Aty, 42-letniego dowódcy Brygad al-Kuds, zbrojnego ramienia Islamskiego Dżihadu. Zginął wraz z żoną. Dwoje dzieci zostało rannych.
Tykająca bomba
Armia izraelska przyznała, że była organizatorem zamachu na „tykającą bombę" jak nazwano Bahę al-Atę. – Jego zabicie służyło likwidacji bezpośredniego zagrożenia – czytamy w oświadczeniu sił zbrojnych. Miał stać za organizacją ataków rakietowych na Izrael oraz ostrzału celów w państwie żydowskim przez palestyńskich snajperów. Nie dalej jak dziesięć dni temu na Izrael zostało wysłanych kilkanaście rakiet z Gazy, co było dziełem Islamskiego Dżihadu.
Mniej więcej w tym samym czasie co atak w Gazie 300 kilometrów na wschód trzy izraelskie rakiety eksplodowały w jednej z dzielnic Damaszku, obracając w gruzy dom jednego z liderów Islamskiego Dżihadu. Akram Al-Adżuri wyszedł cało, ale zginął jego syn i wnuczka.