Pytamy, dlaczego dzisiejsza demokracja jest tak słaba i nadpsuta, nie tylko w Polsce.
Ale to jeszcze za mało. Demokracja nie może się utrzymać bez poczucia wartości i szacunku dla nich. Samo prawo i strach przed prokuratorem nie wystarczą. Potrzebna jest wola, aby być kimś więcej niż tylko przeżuwaczem pokarmów i telewizyjnej papki. Mówiąc po staroświecku, potrzebna jest cnota.
Skąd ją brać? Z religii oczywiście. Bo świecka cnota ateistów i agnostyków jest oczywiście możliwa, ale zbyt trudna i zbyt mało nadziei przynosząca, jak na możliwości przeciętnego obywatela.
Więc się tam sięga, czasami dość łapczywie. Aborcja i eutanazja – oczywiście zakazać, bo dominująca w kraju religia nakazuje chronić życie od poczęcia do naturalnej śmierci. In vitro – raczej także, bo skazuje na śmierć zapłodnione zarodki. Związki jednopłciowe – przecież to grzech! I tak dalej, i tak dalej...
A może być konsekwentnym? Zlikwidować rozwody, bo małżeństwo ma być nierozerwalne. Wprowadzić prohibicję, bo pijaństwo... Wtedy już łatwo pójdzie karanie cudzołóstwa, nieuczestniczenia w niedzielnej mszy i nieposzanowania piątkowego postu. Ale wtedy już na pewno obudzimy się w restrykcyjnej teokracji, która wszystkim – bez względu na przekonania – nakazuje przestrzeganie religijnych reguł. Ale może teokracja zaczyna się już wcześniej, bardziej niepostrzeżenie... Tylko gdzie?