Unia Europejska przygotowuje się do chaotycznego, bezumownego brexitu. Do pokrycia jego ewentualnych kosztów oddała do dyspozycji państw członkowskich fundusz normalnie wykorzystywany w sytuacji katastrof naturalnych. Jest to jedyna rozsądna taktyka. Bo brexit jest z punktu widzenia Unii Europejskiej katastrofą naturalną. Czymś, czego nie da się uniknąć, tak jak nie można powstrzymać wybuchu wulkanu czy trzęsienia ziemi. Podobnie jest z szaleństwem rozgrywającym się w Londynie. Nawet najwierniejsi wielbiciele brytyjskiego parlamentaryzmu przestali już rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jedyne, co możemy zrobić, to nie dać się kompletnie przez tę katastrofę zaskoczyć i ograniczyć straty do minimum. A negatywne skutki starać się złagodzić choćby unijnymi pieniędzmi.

Żaden brexit nie byłby dla UE bezbolesny. Również ten usankcjonowany umową przyniósłby europejskim firmom straty. Tyle że taka umowa zakłada zwykle okres przejściowy, w którym wynegocjowano by nowe zasady współżycia. W sposób łagodny UE i Wielka Brytania przeszłyby zatem od stanu pełnej integracji do stanu pokojowego współżycia z jakąś formą umowy o wolnym handlu. W scenariuszu chaosu, do którego prze Boris Johnson, nie ma mowy o żadnym łagodnym przejściu. Z dnia na dzień Wielka Brytania stanie się dla Unii krajem trzecim. A nawet czwartym, bo są dziesiątki krajów mających z UE umowę handlową.

Strategia Johnsona jest przejawem typowego partyjnego egoizmu. Od początku nikt go nie rozumiał, ale niektórzy doszukiwali się w tym jakiejś ukrytej agendy. Może premier ma w zanadrzu fantastyczny alternatywny plan? Mijają dni i tygodnie i widać wyraźnie, że to gra przeznaczona wyłącznie na użytek partyjny. Johnson jest trzecim premierem z rzędu, który popełnia fatalne dla kraju błędy, bo ma nadzieję na wzmocnienie swojej pozycji w partii. Pierwszym był David Cameron, który – pewny zwycięstwa – ogłosił referendum w sprawie brexitu, żeby na zawsze uciszyć jego zwolenników. Drugim była Theresa May, która zwołała przedterminowe wybory, mając nadzieję na pełnię władzy. A musiała się nią podzielić z północnoirlandzkimi unionistami, co uczyniło jej rząd zakładnikiem Belfastu i uniemożliwiło umowę z UE. Teraz Johnson chce ratować swoją pozycję w Partii Konserwatywnej, przejmując zwolenników twardego brexitu. W takiej sytuacji UE nie pozostaje nic innego, jak budować wały przeciwpowodziowe.