A jednak postęp w polskiej polityce jest możliwy! Z sytuacji, w której zagonione do narożnika, przegłosowane w Senacie PiS gotowe było zlikwidować w praktyce urząd rzecznika praw obywatelskich, przeszliśmy do wyboru między senator Lidią Staroń i prof. Marcinem Wiąckiem. Ktokolwiek z nich wygra, funkcję RPO będzie wypełniać na poważnie. Można oczywiście dyskutować, kto ma lepsze kwalifikacje teoretyczne i praktyczne i kto jest bardziej niezależny (a tu grzechy na sumieniu mają oboje kandydaci), ale wysoce prawdopodobne jest jedno: RPO będzie istnieć jako instytucja. W ten sposób spełni się życzenie Adama Bodnara, który biorąc udział w sejmowych posiedzeniach, starał się działać tak, by urząd przetrwał, bo jest obywatelom potrzebny.

Awantura o RPO udowadnia też, że mechanizm konstytucyjny wyboru rzecznika działa. Zgrzytliwie i powoli, ale działa. Gruchotanie słychać okropne, bezpieczniki prawie się przepaliły, ale jednak coś się tam przy Wiejskiej uciera. Może się zresztą na skutek tego ucierania zdarzyć tak, że rola RPO jeszcze wzrośnie: bo w czasach politycznej destabilizacji obrona praw obywatelskich jest szczególnie ważna.

A takie czasy mogą nadejść, jeśli PiS będzie zmuszone przedwcześnie walczyć o władzę. Jeżeli wskutek decyzji Jarosława Gowina o poparciu kandydata opozycji obóz władzy głosowanie przegra, to utraci większość, bo wtedy prezes Kaczyński będzie musiał się Gowina pozbyć. Uczyni to niechętnie, bo nikt nie lubi tracić władzy, ale ze świadomością, że bunt Porozumienia i tak już mu tę władzę odbiera. A zrywając koalicję w dotychczasowej formule, prezes zachowa choć część władzy we własnym ugrupowaniu. Ten fatalizm jest doskonale przez wszystkich uczestników rozpoznany, a członkowie PiS opowiadają sobie z wypiekami, że Gowin żegna się ze swoimi rozmówcami hasłem „Do zobaczenia! W innym rządzie – bez PiS".

Logika pęknięć koalicji, które przynoszą wszystkim zyski, jest nieubłagana: to tragedia bohaterów skazanych przez ślepy los polityczny. I choćby kamienie pod KPRM zapłakały, nie ma na to rady. No, chyba że tym razem to w Sejmie ktoś pomyli przyciski albo się zatrzaśnie.