Listy do europarlamentu prezentowane przez Nowogrodzką są zaskakujące i dzięki temu przykuwają uwagę mediów. Jaka będzie rola Joachima Brudzińskiego w Brukseli? Czy będzie pilnował swoich kolegów i koleżanek, by głupie myśli nie przychodziły im do głowy na unijnym bruku, jak to już wcześniej bywało? Czy nadrobił już braki w angielskim? Takie spekulacje są dla politycznych elit lepsze niż piłkarski mundial.

Wraz z prezentacją list i weekendową konwencją PiS kampania zaczyna się na dobre. To czas wyjątkowy: można załatwić wiele zaległych spraw i postulatów. Władza skłonna jest dużo zapłacić za czyste pole w mediach. Wszystko rozpatrywane jest z punktu widzenia szans wyborczych. Sypią się obietnice niemające nic wspólnego z przyszłymi obowiązkami zwycięzców. Przyzwyczailiśmy się.

Ale jednocześnie kampania to pora, kiedy powstają najbardziej karkołomne koncepcje i padają najdziwniejsze zapewnienia, które potem trzeba realizować albo chociaż zacząć – tak jak przekop Mierzei Wiślanej. W kąt idą próby systemowych rozwiązań. Liczy się to, co można zrobić szybko i z rozmachem, np. otworzyć kolejną kopalnię odkrywkową, jak chce wiceminister i kandydat do PE Grzegorz Tobiszowski.

Ważne jest też to, czego dzięki kampanii można uniknąć – np. skutków przeprowadzonych przez siebie reform – jak minister Anna Zalewska, która już niedługo na każde pytanie na temat szkół odpowiadać będzie, że to sprawa jej następcy. Bo Bruksela ma taką magiczną atmosferę, która pozwala na to, by się w niej schować, a może nawet zgubić.

A co jeśli ktoś zapragnie wrócić? Np. na fotel szefa partii? Albo przywódcy nowego ruchu? Wystarczy kupić białego konia, naród lubi wybawców powracających z emigracji.