Kamil Durczok jest już poza mediami, więc może sobie pozwolić na taką egzaltację, ale mam wrażenie, że wyraził uczucia wielu swoich kolegów z mediów, których powrót Tuska również doprowadził do ekstazy, tyle że jeszcze się trochę krępują z tym ujawnić. Ukrywanie gorących uczuć do nowego lidera opozycji nie każdemu przychodzi z łatwością. Jeśli ktoś się lubił pośmiać z infantylnych wyznawców Jarosława Kaczyńskiego, może teraz z równym rozbawieniem obserwować podobne – choć może ubrane w ciut lepsze garnitury – zjawisko po drugiej stronie.

Ryszard Schnepf, były ambasador, a obecnie komentator, zamartwia się w „Gazecie Wyborczej", że nie wszyscy komentatorzy i dziennikarze dostrzegli wielkość powracającego Tuska i docenili wagę jego słów. „Donald Tusk pokazał klasę i wzniósł poprzeczkę polskiej polityki na niezwykle wysoki poziom, niedostępny dla większości zawodników. Tę poprzeczkę musimy przeskoczyć także my, wyborcy, ale nagroda jest tego warta. Jaka szkoda, że państwo tego nie widzą..." – pisze Schnepf, a ja się zastanawiam razem z nim, czy Polacy dorośli do Tuska, czy może znowu okaże się, że nie zasłużyliśmy na tyle takiego dobra.

Daleka jestem od przeceniania znaczenia powrotu Tuska, jeszcze dalsza – od zachwycania się jego klasą i świeżością, bo to ciągle ten sam polityk, który jako premier wysyłał kontrole na Uniwersytet Jagielloński po tym, gdy Paweł Zyzak obronił tam pracę magisterską o Lechu Wałęsie, a za opublikowanie tej pracy groził Instytutowi Pamięci Narodowej odebraniem pieniędzy. To też ten sam polityk, za którego rządów funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego szarpali się z dziennikarzami opisującymi niewygodną dla władzy aferę, a prokuratura ścigała obywateli nazywających premiera „matołem", bo Tusk, podobnie jak dzisiaj politycy PiS, nie miał nic przeciwko wykorzystywaniu prokuratury i sądów do pilnowania swojego dobrego imienia. Zbyt dobrze pamiętam rządy Tuska, żeby wiązać z nim jakieś nadzieje.

Jeśli coś mnie przekonuje do ogromnego znaczenia, jakie dla układu sił ma powrót Tuska, to chyba TVP. Jeśli w ciągu kilku dni po jego powrocie w samych tylko „Wiadomościach" jego nazwisko padło aż 138 razy, czyli średnio co 52 sekundy, to znaczy, że władza wpadła w panikę. I to jest akurat dobra informacja, zbyt długo nie miała się kogo bać i z kim liczyć.