Polskie skrzydła na niebie podczas D-Day

Polscy lotnicy służący w RAF są pamiętani głównie za bohaterstwo w czasie bitwy o Anglię. Zapomina się przy tym o ich wielkim wkładzie w zwycięstwo aliantów w czasie inwazji na Normandię w lipcu 1944 r.

Aktualizacja: 11.08.2019 10:58 Publikacja: 11.08.2019 00:01

Samolot Spitfire 317. Dywizjonu Myśliwskiego

Samolot Spitfire 317. Dywizjonu Myśliwskiego

Foto: nac

3 czerwca 1944 r. późnym popołudniem porucznik Tadeusz Schiele, pilot 308. Dywizjonu Myśliwskiego, ze zdziwieniem obserwował mechaników malujących w pośpiechu biało-czarne pasy na samolotach stacjonującego na polowym lądowisku w Chailey 131. Skrzydła Myśliwskiego. Ani on, ani personel naziemny nie mieli pojęcia, że to ściśle tajny system szybkiej identyfikacji samolotów alianckich na czas lądowania w Normandii. Właśnie rozpoczęła się ostatnia faza przygotowań lotnictwa do udziału w operacji „Overlord”, największego desantu w dziejach świata.

Bez nadziei na powrót do wolnej Polski

Inwazja, o której mimo surowych zakazów rozmawiali wszyscy i wszędzie, dla pilotów 131. Skrzydła Myśliwskiego rozpoczęła się 6 czerwca 1944 r. o godz. 5.12. Jednostka, w skład której weszły dywizjony: 302. Poznański, 308. Krakowski i 317. Wileński, wystartowała z zadaniem bezpośredniej osłony sił inwazyjnych. W powietrzu nie napotkano niemieckich myśliwców, lot przebiegał więc spokojnie, a piloci obserwowali działania na plażach. Na 24-letnim Tadeuszu Schielem ogrom przedsięwzięcia zrobił wielkie wrażenie. Dla niego i jego kolegów powrót na kontynent miał oznaczać początek wymarzonej drogi powrotnej do kraju i zwycięskiej defilady powietrznej nad Warszawą. Jednak w czerwcu 1944 r. nie było to już takie oczywiste. Jeszcze więcej wątpliwości mieli lecący obok piloci z 317. Dywizjonu Wileńskiego. Dobrze pamiętali, jak w 1941 r. sowieckie władze ostro zaprotestowały przeciw nazwie jednostki. W oficjalnej nocie dyplomatycznej napisano, że „Wilno jest stolicą Litwy”. Już wtedy nie wróżyło to dobrze na przyszłość, a teraz, kiedy Armia Czerwona zbliżała się do granic Rzeczypospolitej, pytań i wątpliwości pojawiało się coraz więcej. Porucznik Tadeusz Stabrowski w swoim życiorysie wpisanym do kroniki 317. Dywizjonu Myśliwskiego napisał: „1 września 1939 r. pojechałem na sześciotygodniowe ćwiczenia i ćwiczę tak do teraz. Doćwiczyłem się jednej żony i jednego, niestety, z charakteru podobnego autoportretu, który mam nadzieję razem ze mną skończy te sześciotygodniowe ćwiczenia…”. Niestety, końca tych „ćwiczeń” nie doczekał. Porucznik Stabrowski zaginął w locie bojowym 11 marca 1943 r. Nieco ponad rok później wczesnym świtem, w dniu inwazji na Normandię, piloci Dywizjonu Wileńskiego wiszący nad plażą „Omaha” mieli coraz mniej złudzeń.

Atakować wszystko co niemieckie na ziemi

Po bitwie o Anglię i kilku latach żmudnych i krwawych walk o panowanie w powietrzu nad Kanałem i północną Francją sprzymierzeni mieli już pełną przewagę w powietrzu. Warunek konieczny do przeprowadzenia inwazji został spełniony. Jednak już dwa lata wcześniej przyjęto założenie, że Luftwaffe straci swoją dominującą pozycję w powietrzu i w trakcie inwazji inicjatywa będzie po stronie lotnictwa sprzymierzonych. W związku z tym zmieniły się też zasadniczo strategiczne zadania sił powietrznych. Lotnictwo myśliwskie miało teraz być wykorzystane nie tylko do utrzymania przewagi w powietrzu, ale także do atakowania celów naziemnych. Piloci mieli współpracować z jednostkami pierwszej linii, patrolować obszar bezpośrednio za linią frontu, atakować i niszczyć wszystko, co napotkają na swojej drodze: niemieckie kolumny wojsk, punkty dowodzenia, pociągi, samochody, stanowiska dział itp. Mieli zarówno wykonywać ataki na zaplanowane cele, jak i aktywnie wyszukiwać wroga w wyznaczonych rejonach. Nowe zadania wymagały jednak głębokiej reorganizacji.

Latem 1943 r. zlikwidowano Army Cooperation Command i utworzono 2nd Tactical Air Force (w skrócie: 2nd TAF). W jego skład weszły: 2. Grupa Bombowa złożona z lekkich bombowców z Bomber Command, 83. i 84. Grupa Myśliwska składająca się z samolotów myśliwskich i myśliwsko-bombowych z Fighter Command, 38. Skrzydło z Army Operation Command oraz 140. Dywizjon Rozpoznania Fotograficznego. W nowych strukturach znalazły się tylko dwa polskie dywizjony: 309. i 318. Jednak dowództwo Polskich Sił Powietrznych miało bardziej ambitne plany. Postanowiono włączyć do 2nd TAF dwa polskie skrzydła myśliwskie i 305. Dywizjon Bombowy, Lotniczy Park Materiałowy oraz Ruchomy Warsztat Napraw i Ratownictwa Technicznego, co zostało zaakceptowane przez brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa.

Dni wielkiej chwały polskich myśliwców z czasów bitwy o Anglię dawno minęły. Pierwsze damy brytyjskiej arystokracji, które w 1940 i 1941 r. tak chętnie otaczały opieką polskich lotników i zostawały matkami chrzestnymi poszczególnych dywizjonów, po czterech latach wojny okazywały raczej zniecierpliwienie niż sympatię. Skończyły się bankiety i przyjęcia w wytwornych pałacach. „Chrzestne matki” otaczały teraz opieką przede wszystkim Amerykanów, których dziesiątki tysięcy stacjonowało na polowych lotniskach w całej Anglii.

Coraz bardziej niepewna przyszłość nie poprawiała nastrojów. Do tego wszystkiego nowe zadania przewidziane dla lotnictwa myśliwskiego nie budziły entuzjazmu. Ekscytujące loty myśliwskie na dużych wysokościach odeszły w przeszłość. Rasowi myśliwcy niezbyt dobrze czuli się w atakach na cele naziemne. Myśliwskie spitfire’y obciążono teraz podwieszanymi bombami. Podczas bombardowania używano dotychczasowych strzeleckich celowników, które nie spełniały swoich zadań. Trening niskich ataków z lotu koszącego był trudny, męczący i ryzykowny. A efekty bardzo różne. Równolegle ze szkoleniami odbywały się loty bojowe w ramach działań operacyjnych SWEEP – lotów w różnych ugrupowaniach skierowanych do niszczenia celów naziemnych. Były to m.in. loty o kryptonimie RHUBARB, wykonywane zwykle przez małe sekcje samolotów (para lub dwie) na niewielkiej wysokości nad wyznaczonym terenem. Podobne zadania wykonywano pod kryptonimem RODEO, jednak lot przebiegał po ściśle wyznaczonej trasie. Działania o kryptonimie RAMROD polegały na wspólnym locie myśliwców i lekkich bombowców i atakowaniu wybranych celów naziemnych. Myśliwce pełniły równolegle rolę eskorty. Operacje ARMED RECCO były przeprowadzane bez wcześniejszego planowania: piloci sami odnajdywali cele i w powietrzu decydowali, gdzie ich szukać. Atakowali wszystko, co napotkali po drodze. Powodzenie akcji zależało od ich własnej inicjatywy i kreatywności dowódców poszczególnych dywizjonów czy nawet pojedynczych pilotów.

W miesiącach poprzedzających inwazję oba polskie skrzydła myśliwskie wykonały setki takich misji. W kwietniu 1944 r. 133. Polskie Skrzydło Myśliwskie zostało przezbrojone na nowe amerykańskie maszyny Mustang III. Samoloty te zyskały sławę i uznanie przede wszystkim za walki w osłonie dziennych wypraw bombowych realizowanych przez Amerykańskie Siły Powietrzne, głównie nad Niemcami. Były to myśliwce dalekiego zasięgu, które mogły towarzyszyć bombowcom nawet nad bardzo oddalonymi celami, jak Berlin czy Szczecin (w 1964 r. w Nowym Jorku miała miejsce premiera kultowej już marki samochodowej Ford Mustang – samochód ten został nazwany właśnie na cześć tego doskonałego samolotu). Były to jednak maszyny bardzo wymagające i inne w pilotażu niż spitfire’y, na których do tej pory polscy piloci wylatali tysiące godzin. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W ciągu kilkunastu dni zginęło w wypadkach dwóch lotników z Dywizjonu 306. i jeden z 315. Pełne zaufanie do mustangów wróciło dopiero wtedy, kiedy zaczęto na nich odnosić pierwsze sukcesy w walkach powietrznych.

Desant wojsk alianckich na plaży „Omaha”. 9 czerwca 1944 r.

Desant wojsk alianckich na plaży „Omaha”. 9 czerwca 1944 r.

east news

D-DAY (-1)

5 czerwca 1944 r. służby meteorologiczne RAF zapowiedziały na następny dzień wyczekiwane okno pogodowe. Samoloty pomalowane w biało-czarne pasy były zatankowane i uzbrojone. Dowódcy skrzydeł na odprawach swoich dywizjonów otworzyli zalakowane koperty z rozkazami i odsłonili wielkie mapy, na których piloci po raz pierwszy zobaczyli cel inwazji. A więc Normandia… Skrupulatnie notowano kursy, poprawki na wiatr, wysokości planowanych lotów, kolejność startów i lądowań. Wieczorem w kasynach nie podawano już alkoholu. Byli gotowi.

Dwa dni wcześniej po drugiej stronie Kanału 22-letni hauptman Karl-Heinz Weber objął dowództwo III Grupy 1. Pułku Myśliwskiego. Kawaler Krzyża Rycerskiego miał na koncie 136 zwycięstw uzyskanych na froncie wschodnim. Teraz miał się zmierzyć z zupełnie innym przeciwnikiem. Niemcy do końca byli przekonani, że właściwa inwazja nastąpi w rejonie Pas-de-Calais. Mimo ciągłych nalotów alianckich udało im się rozbudować i wyposażyć kilkadziesiąt lotnisk w pobliżu spodziewanego desantu oraz w Normandii. Zgodnie z planem na lotniska te miały zostać przebazowane pułki myśliwskie stacjonujące obecnie na terenie Niemiec i zaangażowane w bezpośrednią ochronę Rzeszy przed nalotami sprzymierzonych. Jednak operacja przebazowania przebiegła bardzo nieudolnie. Pułki myśliwskie przyzwyczajone do znakomitego dowodzenia i precyzyjnego naprowadzania w trakcie walk na niemieckim niebie teraz nie potrafiły sobie poradzić z samodzielną nawigacją. Tylko nieliczne samoloty dotarły na właściwe lotniska. Część zawróciła, inne pomyliły lądowiska docelowe, jeszcze inne w ogóle nie wystartowały, tłumacząc to złą pogodą. Całkowicie zawiodły łączność i logistyka. Ostatecznie w pierwszym dniu inwazji Luftwaffe wykonała 319 lotów bojowych, podczas gdy siły powietrzne sprzymierzonych – 14 700. Wściekły Hitler podczas jednej z narad sarkastycznie zapytał Goeringa, czy to prawda, że brak sukcesów lotnictwa w walce z siłami inwazyjnymi bierze się stąd, że Luftwaffe przyjęła politykę „nieprowokowania wroga”. Reputacja marszałka sięgnęła dna.

D-Day, dzień pierwszy

Zadania dla lotnictwa były jasne: skrzydła latające na spitfire’ach zajmowały się osłoną sił inwazyjnych i utrzymaniem przewagi powietrznej, dywizjony typhoonów i thunderboltów uzbrojonych w rakiety atakowały wyznaczone cele naziemne, mustangi buszowały daleko za linią frontu, niszcząc drogi zaopatrzenia. Swoje zadania wykonywały również dywizjony bombowe i rozpoznawcze.

W dniu inwazji polskie myśliwce weszły do akcji w dwóch formacjach: 131. i 132. Skrzydle Myśliwskim RAF. Obie jednostki należały do 18. Polskiego Obszaru Myśliwskiego dowodzonego przez pułkownika Aleksandra Gabszewicza. Obok Polaków w ramach tego obszaru walczyło dodatkowo jedno skrzydło RAF. W strukturach 2nd TAF od pierwszego dnia desantu walczył 305. Dywizjon Bombowy Ziemi Wielkopolskiej. Nieco później dywizjon ten w brawurowym ataku zniszczył niemieckie zapasy paliwa w okolicach Nancy. Brytyjska prasa pisała: „Polacy tym czynem wygrali bitwę o Francję”. Lewe skrzydło desantu w ramach brytyjskiego skrzydła myśliwskiego odsłaniał sławny Dywizjon 303.

131. Skrzydło złożone z 302., 308. i 317. Dywizjonu Myśliwskiego pod dowództwem podpułkownika Juliana Kowalskiego wystartowało o 5.12. Osłaniało desant głównych sił inwazyjnych. Tego dnia skrzydło startowało cztery razy. Mimo że nie doszło do spotkania z samolotami Luftwaffe, nie obeszło się bez strat. Niemiecka artyleria przeciwlotnicza trafiła spitfire’a porucznika Bolesława Paleya, który lądował przymusowo po stronie niemieckiej i resztę wojny spędził w niewoli. Zadania skrzydła nie zmieniły się przez kolejne dni.

11 czerwca o godz. 7.35 po raz pierwszy od czasów opuszczenia kontynentu samoloty z biało-czerwoną szachownicą wylądowały we Francji. 302. Dywizjon Poznański wylądował na polowym lotnisku w Crepon, żeby uzupełnić paliwo. Żołnierze brytyjscy z typowo wyspiarskim humorem pytali lotników, jak w Anglii przyjęto atak na Francję. Pierwszy tydzień inwazji dla 131. Skrzydła Myśliwskiego zakończył się przymusowym lądowaniem sierżanta Edwina Malinowskiego. Tym razem lotnik wylądował po „właściwej” stronie frontu i niebawem był z powrotem w swoim dywizjonie.

133. Skrzydło Myśliwskie złożone z 306. Dywizjonu Toruńskiego, 315. Dywizjonu Dęblińskiego i 129. brytyjskiego Dywizjonu Myśliwskiego wystartowało z zadaniem osłony 82. i 101. Amerykańskiej Dywizji Powietrznodesantowej w rejonie na północ od rzeki Vire. Dowódcą skrzydła był podpułkownik Stanisław Skalski, najsłynniejszy polski as myśliwski. W tym dniu skrzydło zaliczyło pierwszy sukces. Brytyjczycy ze 129. Dywizjonu zestrzelili w okolicach Caen maszynę Focke-Wulf 190.

7 czerwca rano Karl-Heinz Weber wysłał część swoich pilotów na nowych wysokościowych messerschmittach Bf 109G-6/AS na rozpoznanie w okolicach Caen. Następny lot świeżo upieczony dowódca postanowił poprowadzić osobiście.

W tym samym czasie 133. Skrzydło po pierwszym porannym locie lądowało na swoim lotnisku w Coolham. Piloci składali meldunki oficerowi wywiadu, a mechanicy gorączkowo uzupełniali amunicję i paliwo. Podporucznik Adam Swornikowski z 315. Dywizjonu zestrzelił przed chwilą focke-wulfa 190. Było to pierwsze polskie zwycięstwo w czasie inwazji. Godzinę później dywizjon był już w powietrzu w drodze do Francji.

Walka powietrzna z rakietami V-2

Karl-Heinz Weber wystartował do swojego pierwszego lotu na froncie zachodnim na czele 15 samolotów Bf 109. Eskadra skierowała się w kierunku wybrzeża. Niemcy szykowali się do walki. Dywizjon 315. właśnie zakończył atak na węzeł kolejowy i pociągi na stacji Dreux. Chwilę później Polacy dostrzegli formację kilkunastu messerschmittów. Do spotkania doszło na południowy wschód od miejscowości Rouen. Po krótkiej, ale gwałtownej walce piloci 315. Dywizjonu zgłosili cztery pewne zestrzelenia.

Po stronie Luftwaffe z lotu nie powrócił Karl-Heinz Weber. Jego samolotu ani ciała nigdy nie znaleziono. Wiele wskazuje na to, że niemiecki as zginął w starciu z 315. Dywizjonem właśnie podczas tej porannej walki.

To był wielki dzień 133. Skrzydła. Pięć zestrzeleń zanotował również 306. Dywizjon, a wszystkie polskie dywizjony zgłosiły 16 pewnych zestrzeleń, w tym dwa prawdopodobne, i cztery uszkodzenia niemieckich maszyn. 18. Sektor Myśliwski otrzymał oficjalną pochwałę w komunikacie Ministerstwa Lotnictwa, w którym podkreślono wyjątkową dzielność i wolę walki polskich lotników.

Pierwszy tydzień inwazji zakończył się dla obu polskich skrzydeł myśliwskich zaliczeniem 20 pewnych zestrzeleń, trzech prawdopodobnych i czterech uszkodzonych wrogich maszyn. Na ziemi zniszczono znaczną ilość sprzętu i pojazdów. Stracono 11 samolotów, a w walkach zginęło dwóch polskich pilotów, w tym Adam Swornikowski, który został zestrzelony, gdy atakował niemiecki czołg. Udało mu się wyskoczyć ze spadochronem, ale Niemcy zastrzelili go już na ziemi, gdy próbował uciekać w stronę pobliskiego lasu.

12 czerwca Niemcy wystrzelili w kierunku Londynu pierwsze pociski V-1. Atak nie był udany. Wystartowało tylko dziesięć latających bomb. Jednak już do 22 czerwca wystrzelono tysiąc pocisków. 133. Skrzydło Myśliwskie zostało wyłączone z 2nd TAF i odesłane do obrony Londynu. Od tej pory dywizjony operowały z lotniska Brenzett na przylądku Dungeness, nad którym przelatywały pociski V-1. Jedną z metod walki było podlatywanie do latającej bomby i podważanie jej skrzydeł końcówką własnego skrzydła. Powodowało to zmianę kierunku lotu pocisku, który zwykle po czymś takim spadał do morza lub rozbijał się daleko od Londynu. Polacy łącznie strącili 190 latających bomb. 133. Skrzydło pozostało już do końca wojny na terenie Anglii.

„Odhacz Rommla”

17 lipca był dniem nieoperacyjnym. Na froncie nic się nie działo. Mimo to dowódca 308. Krakowskiego Dywizjonu Myśliwskiego kapitan Witold Retinger postanowił ku niezadowoleniu pilotów wysłać dywizjon nad Francję. Jedną z par spitfire’ów prowadził porucznik Wacław Stański, serdeczny przyjaciel Tadeusza Schielego. W pewnym momencie dostrzegł w okolicach miejscowości Livarot małą kolumnę pojazdów. Para spitfire’ów zanurkowała w kierunku samochodów i już na małej wysokości Stański zauważył elegancką limuzynę z charakterystycznym proporczykiem i jeden albo dwa samochody ciężarowe z obstawą. Nie było wątpliwości, że w kolumnie znajduje się niemiecki VIP. Samoloty kilkakrotnie ostrzelały pojazdy i po nabraniu wysokości dołączyły do dywizjonu. Po locie piloci jak zwykle złożyli Combat Report u oficera wywiadu. Następnego dnia oficer ten ponownie wezwał do siebie Stańskiego.

„Odhacz Rommla? Jesteś pewny?

– Jestem pewny. Dziś w nocy Radio Berlin podało informację, że Lis Pustyni, feldmarszałek Rommel nie żyje. Zginął w wyniku ataku brytyjskich samolotów w północnej Francji.

– A skąd masz pewność, że to akurat nasza robota?

– Dzień był nieoperacyjny, jak zapewne wiesz. Wczoraj tylko 308. był w powietrzu. Tylko wy strzelaliście”.

W rzeczywistości Rommel przeżył atak, jednak został ciężko ranny i wyłączony z akcji, co mogło mieć znaczący wpływ na przebieg działań na froncie zachodnim. Niedługo potem miał miejsce nieudany zamach na Hitlera. Marszałek był związany z opozycją. Nie postawiono go przed trybunałem. Dostał „propozycję nie do odrzucenia”. Popełnił samobójstwo.

W sierpniu 1944 r. 308. Krakowski Dywizjon Myśliwski razem z pozostałymi dywizjonami 131. Skrzydła został przebazowany na kontynent. Dywizjon, gdy tylko pozwalała pogoda, startował po kilka razy dziennie. Większość maszyn miała za zadanie bombardowanie z lotu koszącego. Gdy front przesunął się do przodu, piloci mieli okazję na własne oczy zobaczyć skuteczność swoich działań. Oficer wywiadu zabrał kilku pilotów na miejsce przeprowadzonego przez nich kilka dni wcześniej ataku. Zobaczyli wiele zniszczonych pojazdów i sprzętu. Odór rozkładających się ciał niemieckich żołnierzy był trudny do wytrzymania. Piloci szybko zbierali trofea, najczęściej broń osobistą, odznaczenia czy części ekwipunku. Schiele zabrał ze sobą wywróconą tabliczkę z napisem ostrzegawczym po niemiecku: UWAGA MYŚLIWCY!!! To świadczyło, że polskie dywizjony w trakcie inwazji w Normandii dobrze wykonały swoją pracę.

Losy powojenne

Tadeusz Schiele zaraz po zakończeniu wojny wrócił do rodzinnego Zakopanego, po czym dość szybko wyjechał do Warszawy. Razem z Leopoldem Tyrmandem chciał otworzyć knajpę, w której grano by jazz. Śpiewać miała jego żona Jane, która w czasie wojny była piosenkarką rewiową w Londynie. Z planów jazzowej knajpy nic nie wyszło. W trudnych chwilach Schiele przychodził więc na dziedziniec Muzeum Wojska Polskiego i długie godziny spędzał przy stojącym tam spitfirze. Trzy takie samoloty miały trafić do Polski w 1945 r. na wystawę poświęconą działalności RAF. Po jednym z dywizjonów 302., 308. i 317. Ostatecznie dotarły tylko dwa. Parę lat później ówczesna władza wyrzuciła je na złom. Były to jedyne samoloty Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie, które po wojnie wróciły do kraju.

Schiele, jak wielu innych byłych pilotów z Anglii, znalazł się w więzieniu. Miał szczęście: wyszedł po roku. Przez lata pracował jako robotnik sezonowy. Zimą był deptaczem na skoczni. Do latania wrócił w latach 60. w Aeroklubie Tatrzańskim. Latał dużo na szybowcach i jako pilot holujący szybowce. Był znakomitym narciarzem i taternikiem. Swoje wojenne i górskie wspomnienia spisał w kilku książkach. Zmarł w 1986 r.

W tym samym roku zmarł także jego przyjaciel Wacław Stański, który również po wojnie wrócił do Polski. Pracował w Lidze Lotniczej w Warszawie, współorganizując okręg stołeczny LL i Centralną Składnicę Materiałów Modelarskich. Wiele latał, szkolił również młodzież. W 1948 r. został odsunięty od latania, a w wyniku negatywnej weryfikacji musiał poszukać sobie pracy poza lotnictwem. W 1956 r. wrócił do lotnictwa sportowego i jako pilot przez lata woził skoczków spadochronowych. Był etatowym pilotem narodowej kadry skoczków spadochronowych, wreszcie szefem Aeroklubu w Płocku. Należał też do inicjatorów wznowienia w kraju zawodów akrobacji samolotowej i przez wiele lat był sędzią tej dyscypliny lotniczej, także międzynarodowym. Stański na akrobacji naprawdę się znał.

Epilog

12 kwietnia 1943 r. na plaży kilka kilometrów na północ od Le Crotoy, w miejscu zwanym La voie de Rue, morze wyrzuciło ciało polskiego lotnika. Został pochowany jako bezimienny pilot na cmentarzu komunalnym St. Firmin w Le Crotoy. Na jego nagrobku zapisano: „Polski lotnik znany tylko Bogu”. Jednak w 2017 r. dzięki badaniom genetycznym przeprowadzonym przez Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie udało się jednoznacznie ustalić jego tożsamość. Lotnik pochowany na francuskim cmentarzu to porucznik Tadeusz Stabrowski. Sześciotygodniowe ćwiczenia, na które wyruszył we wrześniu 1939 r., wreszcie się skończyły.

3 czerwca 1944 r. późnym popołudniem porucznik Tadeusz Schiele, pilot 308. Dywizjonu Myśliwskiego, ze zdziwieniem obserwował mechaników malujących w pośpiechu biało-czarne pasy na samolotach stacjonującego na polowym lądowisku w Chailey 131. Skrzydła Myśliwskiego. Ani on, ani personel naziemny nie mieli pojęcia, że to ściśle tajny system szybkiej identyfikacji samolotów alianckich na czas lądowania w Normandii. Właśnie rozpoczęła się ostatnia faza przygotowań lotnictwa do udziału w operacji „Overlord”, największego desantu w dziejach świata.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie