3 czerwca 1944 r. późnym popołudniem porucznik Tadeusz Schiele, pilot 308. Dywizjonu Myśliwskiego, ze zdziwieniem obserwował mechaników malujących w pośpiechu biało-czarne pasy na samolotach stacjonującego na polowym lądowisku w Chailey 131. Skrzydła Myśliwskiego. Ani on, ani personel naziemny nie mieli pojęcia, że to ściśle tajny system szybkiej identyfikacji samolotów alianckich na czas lądowania w Normandii. Właśnie rozpoczęła się ostatnia faza przygotowań lotnictwa do udziału w operacji „Overlord”, największego desantu w dziejach świata.
Bez nadziei na powrót do wolnej Polski
Inwazja, o której mimo surowych zakazów rozmawiali wszyscy i wszędzie, dla pilotów 131. Skrzydła Myśliwskiego rozpoczęła się 6 czerwca 1944 r. o godz. 5.12. Jednostka, w skład której weszły dywizjony: 302. Poznański, 308. Krakowski i 317. Wileński, wystartowała z zadaniem bezpośredniej osłony sił inwazyjnych. W powietrzu nie napotkano niemieckich myśliwców, lot przebiegał więc spokojnie, a piloci obserwowali działania na plażach. Na 24-letnim Tadeuszu Schielem ogrom przedsięwzięcia zrobił wielkie wrażenie. Dla niego i jego kolegów powrót na kontynent miał oznaczać początek wymarzonej drogi powrotnej do kraju i zwycięskiej defilady powietrznej nad Warszawą. Jednak w czerwcu 1944 r. nie było to już takie oczywiste. Jeszcze więcej wątpliwości mieli lecący obok piloci z 317. Dywizjonu Wileńskiego. Dobrze pamiętali, jak w 1941 r. sowieckie władze ostro zaprotestowały przeciw nazwie jednostki. W oficjalnej nocie dyplomatycznej napisano, że „Wilno jest stolicą Litwy”. Już wtedy nie wróżyło to dobrze na przyszłość, a teraz, kiedy Armia Czerwona zbliżała się do granic Rzeczypospolitej, pytań i wątpliwości pojawiało się coraz więcej. Porucznik Tadeusz Stabrowski w swoim życiorysie wpisanym do kroniki 317. Dywizjonu Myśliwskiego napisał: „1 września 1939 r. pojechałem na sześciotygodniowe ćwiczenia i ćwiczę tak do teraz. Doćwiczyłem się jednej żony i jednego, niestety, z charakteru podobnego autoportretu, który mam nadzieję razem ze mną skończy te sześciotygodniowe ćwiczenia…”. Niestety, końca tych „ćwiczeń” nie doczekał. Porucznik Stabrowski zaginął w locie bojowym 11 marca 1943 r. Nieco ponad rok później wczesnym świtem, w dniu inwazji na Normandię, piloci Dywizjonu Wileńskiego wiszący nad plażą „Omaha” mieli coraz mniej złudzeń.
Atakować wszystko co niemieckie na ziemi
Po bitwie o Anglię i kilku latach żmudnych i krwawych walk o panowanie w powietrzu nad Kanałem i północną Francją sprzymierzeni mieli już pełną przewagę w powietrzu. Warunek konieczny do przeprowadzenia inwazji został spełniony. Jednak już dwa lata wcześniej przyjęto założenie, że Luftwaffe straci swoją dominującą pozycję w powietrzu i w trakcie inwazji inicjatywa będzie po stronie lotnictwa sprzymierzonych. W związku z tym zmieniły się też zasadniczo strategiczne zadania sił powietrznych. Lotnictwo myśliwskie miało teraz być wykorzystane nie tylko do utrzymania przewagi w powietrzu, ale także do atakowania celów naziemnych. Piloci mieli współpracować z jednostkami pierwszej linii, patrolować obszar bezpośrednio za linią frontu, atakować i niszczyć wszystko, co napotkają na swojej drodze: niemieckie kolumny wojsk, punkty dowodzenia, pociągi, samochody, stanowiska dział itp. Mieli zarówno wykonywać ataki na zaplanowane cele, jak i aktywnie wyszukiwać wroga w wyznaczonych rejonach. Nowe zadania wymagały jednak głębokiej reorganizacji.
Latem 1943 r. zlikwidowano Army Cooperation Command i utworzono 2nd Tactical Air Force (w skrócie: 2nd TAF). W jego skład weszły: 2. Grupa Bombowa złożona z lekkich bombowców z Bomber Command, 83. i 84. Grupa Myśliwska składająca się z samolotów myśliwskich i myśliwsko-bombowych z Fighter Command, 38. Skrzydło z Army Operation Command oraz 140. Dywizjon Rozpoznania Fotograficznego. W nowych strukturach znalazły się tylko dwa polskie dywizjony: 309. i 318. Jednak dowództwo Polskich Sił Powietrznych miało bardziej ambitne plany. Postanowiono włączyć do 2nd TAF dwa polskie skrzydła myśliwskie i 305. Dywizjon Bombowy, Lotniczy Park Materiałowy oraz Ruchomy Warsztat Napraw i Ratownictwa Technicznego, co zostało zaakceptowane przez brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa.
Dni wielkiej chwały polskich myśliwców z czasów bitwy o Anglię dawno minęły. Pierwsze damy brytyjskiej arystokracji, które w 1940 i 1941 r. tak chętnie otaczały opieką polskich lotników i zostawały matkami chrzestnymi poszczególnych dywizjonów, po czterech latach wojny okazywały raczej zniecierpliwienie niż sympatię. Skończyły się bankiety i przyjęcia w wytwornych pałacach. „Chrzestne matki” otaczały teraz opieką przede wszystkim Amerykanów, których dziesiątki tysięcy stacjonowało na polowych lotniskach w całej Anglii.