Jeszcze na początku 2018 r. wydawało się, że tegoroczne statystyki powinny być niezłe: w styczniu WIG ustanowił rekord wszechczasów, a gros spółek zapowiadało swoje debiuty – zarówno nowych, jak i tych notowanych na NewConnect.

Czytaj także: 2018 to słaby rok na giełdzie: bessa i afery

Ostatecznie jednak z NewConnect przeniosły się tylko dwie spółki (Sescom i T-Bull), a oprócz nich na rynku głównym pojawiło się zaledwie pięciu debiutantów (Novaturas, OncoArendi Therapeutics, TSG, ML System oraz Silvair). Dla porównania: w 2017 r. zadebiutowało 15 spółek, w 2016 - 19, w 2015 – 30, a rok wcześniej - 28. Różnica jest więc kolosalna. Co się zatem stało w tym roku?

Relatywna słabość globalnych rynków akcji, zawirowania na lokalnym parkiecie (m.in. afera GetBacku), silna dekoniunktura w obszarze małych i średnich spółek (umorzenia w krajowych funduszach akcyjnych) oraz coraz bardziej restrykcyjne regulacje, zniechęcające do debiutu na warszawskiej giełdzie – to tylko niektóre z czynników. W takiej sytuacji zdecydowanie więcej spółek decyduje się opuścić giełdę niż na niej zadebiutować. W tym roku bilans ten jest mocno ujemny. Po jednej stronie mamy wspomnianych siedem debiutów, a po drugiej ponad dwadzieścia delistingów.

Spośród siedmiu tegorocznych debiutantów jeden – Sescom – nie przeprowadził żadnej oferty. W gronie pozostałych sześciu czterech zdecydowało się na nową emisję (OncoArendi, ML System, Silvair i T-Bull), a w pozostałych dwóch (TSG i Novaturas) akcje sprzedawali tylko dotychczasowi akcjonariusze. Wartość sprzedaży nowych akcji wyniosła w sumie zaledwie 115 mln zł, a całych ofert około 301 mln zł. W porównaniu z poprzednimi latami, kiedy to wartość IPO liczyliśmy w miliardach złotych, ten rok wypada bardzo słabo. Pewnym pocieszeniem może być sytuacja na NewConnect, gdzie mieliśmy 15 debiutów. Wartość ofert natomiast również jest niewielka, ale akurat w przypadku tego rynku to norma, dominują tam bowiem niewielkie oferty prywatne.