Raz jeszcze okazało się, że jako Polacy w tych trudnych czasach łakniemy jak kania dżdżu komplementów, szczególnie płynących z zagranicy. No to brawa. Wróżby Friedmana o naszej wielkości nie są czymś nowym. Pisał on też sporo o warunkach, na jakich można w Europie kupić bilet do wielkości – na przykład zabezpieczyć się przed deficytem pracowników i poszukać imigrantów, którzy chcieliby do nas przyjechać. Ale w sopockim proroctwie poruszyło nas co innego. Krytyka Unii Europejskiej – tego słuchać lubimy najbardziej. Wszystko co złe to nie my. My – to silna tożsamość. Oni – zaprzaństwo.

Parafrazując Tischnera, nie spotkałem nikogo, kogo od religii odciągnęłaby Komisja Europejska, natomiast widziałem wielu zgorszonych zachowaniem polityków, szczególnie prawicowych, co to modlą się pod figurą, a diabła mają za skórą. Religia to przede wszystkim świadectwo życia dla innych. Niektóre działania instytucji europejskich w sferze religii budzą kontrowersje, ale polskie kościoły, jeśli opustoszeją, to – bądźmy realistami – nie przez Junckera czy Timmermansa.

I jeszcze jedno na marginesie kazania amerykańskiego proroka polskiej wielkości (swoich proroków mało słuchamy, więc Bogu dzięki za Friedmana). Głos Friedmana daje niektórym nadzieję, że są oto w Ameryce tacy, co to bez zastrzeżeń przyjmą do wiadomości polską rewolucję „na skróty". Oświadczenie Departamentu Stanu w sprawie sytuacji w Polsce nie powinno pozostawiać złudzeń: konserwatywny Waszyngton może nie zauważyć debaty na temat Puszczy Białowieskiej, ale w anglosaskiej tradycji trójpodział władzy, niezależny Sąd Najwyższy i prywatna własność w mediach (krajowa czy zagraniczna) to czerwone linie graniczne demokracji. Nawet jeśli nasi konserwatywni przyjaciele coś przemilczą z sympatii do konserwatywnej Polski, to przeciwnicy (a mamy za oceanem i takich, także wśród republikanów) nie omieszkają przypomnieć o fundamentalnych zasadach amerykańskiej demokracji. Żadnych złudzeń. USA wysyła do Polski swoich żołnierzy. Dla Ameryki stabilność w Polsce to sprawa fundamentalna. Za fundament stabilnego rządu Amerykanie uważają jednak demokrację. Bezprzymiotnikową.