To, co minęło, znamy aż nadto dotkliwie. Nowe jest kuszącą obietnicą, księgą otwartą dopiero na pierwszej stronie. Stąd nadzieja. Jak bez niej żyć? „Porankiem świata" – nazwał ją Seneka. Przecież gdyby nie ona, to z każdym brzaskiem witałyby nas wczorajsze upiory, a nie świeżość otwartej karty. Może nadzieja bywa matką głupich, ale nade wszystko jest natchnieniem żyjących.

U podstaw nadziei tkwi jednak świadomość cierpienia. Temu, kto pławi się w błogostanie, niepotrzebna jest nadzieja inna niż domniemanie, że raj nie zostanie utracony. Wieprz jest pewien, że rano znowu zastanie pełne koryto, a niczego innego nie potrzebuje. O istnieniu rzeźnika nie wie, choć ten już szlifuje swój topór. Nadzieja nie tylko odróżnia człowieka od zwierzęcia, ale jest świadomością rozdarcia między spodziewanym dobrem a czyhającym zagrożeniem. A może nawet rozdarcia między dobrem a złem, również we własnej duszy? Lęk i niepewność są rodzeństwem nadziei. Cóż z tego, że przyrodnim? Nadzieja świadoma swoich źródeł powinna być nie tylko przyświecającą nam gwiazdą, ale też stanem zrozumienia ludzkiej kondycji, pogodzenia się z małością, ograniczeniem i sąsiedztwem nieszczęścia. Tylko taka pozwala wyjść ponad strach i ból, stanąć powyżej.

Ale jakże to? Niech nikt nie zabrania mi marzyć, nawet przeciwko innym. Nadchodzący czas przyniesie zwycięstwo „nam" i naszej partii, a „ich" spotka haniebna klęska. Cóż z tego, że milion takich jak ja korporacyjnych ciurów nosi swoje buławy w plecakach, skoro tylko moja ma rozbłysnąć światłem chwały i zasługi. Dlatego już starożytni Grecy odnosili się do nadziei nieufnie, nie uważali jej za cnotę. Spinoza miał ją za zbędną emocję mącącą jasność umysłu. Bywa gorzej: nadzieja skierowana przeciw komukolwiek staje się ostrzem noża, a wtedy sama degraduje się do zemsty jako fałszywa gwiazda frustratów albo i terrorystów.

Mądry aforysta Stanisław Jerzy Lec napisał, że „wprawdzie nadzieja bywa matką głupich, ale może być też kochanką odważnych". Takiej nadziei Państwu dziś życzę. ©?