– Gdy uchwalaliśmy te przepisy, była panika: niektórzy wieszczyli koniec świata i koniec innowacji. Stało się coś wręcz przeciwnego. RODO zostało znakiem firmowym Unii – mówiła Vera Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, przedstawiając w środę przegląd funkcjonowania unijnego rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO).
Po dwóch latach blisko 70 proc. mieszkańców UE wie, co to RODO – nie ma chyba drugiego tak dobrze znanego aktu prawnego Unii. Przepisy zostały stworzone po to, by ochrona danych była dopasowana do wyzwań ery cyfrowej i była identyczna na całym jednolitym rynku. Filozofia, która przyświecała prawodawcom, polegała na umieszczeniu w centrum praw jednostki, czego najbardziej spektakularnym przykładem miało być prawo do bycia zapomnianym w sieci, ostatecznie zmienione na prawo do zażądania wymazania wyników wyszukiwania w sieci.
Czytaj także: Eldorado w gąszczu wątpliwości
Polska wypada dobrze
W czasie prac nad rozporządzeniem pojawiały się obawy przed zbyt dużym obciążeniem administracyjnym dla biznesu i instytucji obecnych w sieci, jeśli chodzi o obowiązki administracyjne, ochrony danych itp. Zdaniem KE firmy też korzystają, bo mają jeden zestaw przepisów na jednolitym rynku obejmującym ciągle 28 państw (od 2 stycznia 2021 r. po faktycznym brexicie będzie to 27 państw). Dla firmy działającej w więcej niż w jednym kraju zawsze interlokutorem jest organ nadzorczy kraju siedziby, co znacznie ułatwia prowadzenie biznesu. Unijne przepisy o ochronie danych osobowych okazały się też przydatne w czasie epidemii koronawirusa. Państwa chcą wprowadzać aplikacje śledzące, które mają ułatwiać znajdowanie kontaktów osób zarażonych. Muszą jednak przestrzegać jednolitych unijnych przepisów.