Analitycy przewidują podwyżkę stóp procentowych w USA. W Unii Europejskiej jeszcze o podwyżkach się nie mówi, ale rynki finansowe spodziewają się zwiększenia restrykcyjności polityki banku centralnego. To jednak nie oznacza, że nasz bank centralny powinien naśladować zagranicę. W Polsce sytuacja gospodarcza wygląda zupełnie inaczej. Ceny nie rosną, a gospodarka raczej zwalnia, niż przyśpiesza.

Głównym celem działań NBP jest obrona wartości złotego. Drożejące paliwa i importowane towary, duży napływ pieniędzy z programu 500+ oczywiście stwarzają duże ryzyko szybkiego powrotu inflacji, ale ostatnie doświadczenia pokazują, że raczej nie dojdzie do znaczącego nakręcenia spirali cen. Czyli to nie będzie powód do szybkiego wzrostu oficjalnych stóp procentowych.

W środę prezes NBP prof. Adam Glapiński zapowiedział, że spodziewa się następnej zmiany poziomu stóp procentowych dopiero w 2018 r., i zasugerował, że będzie to podwyżka. To świadczy o tym, że bank centralny spodziewa się, iż obecne spowolnienie gospodarcze to tylko chwilowe zjawisko. Jednocześnie jednak jako jego przyczynę (obok wolniejszego wydawania pieniędzy unijnych) wskazano niepewność polskiego biznesu. Czyli bank centralny zakłada, że obawy polskich przedsiębiorców ustąpią, gdy rząd zacznie realizować progospodarczą politykę.

To bardzo optymistyczne założenie i bardzo życzyłbym sobie, by tak się stało. Jednak niewiele wskazuje, że tak będzie. Zbyt wielu ministrów tego rządu zajmuje się raczej rozdawaniem publicznych pieniędzy niż porządkowaniem gospodarki i uspokajaniem biznesu. Takie postępowanie rządu nie zwiększa zaufania biznesu. Tak więc jest duże ryzyko, że za kilka miesięcy czeka nas nie podwyżka, ale obniżka stóp. Może kredytobiorcy się z tego ucieszą, ale taka decyzja będzie oznaczać, że sprawy idą w złym kierunku.