Znajnowszych badań Biblioteki Narodowej (opublikowanych w marcu ubiegłego roku) wynika, że co najmniej jedną książkę przeczytało w ciągu roku zaledwie 38 proc. Polaków. Dramatycznie mało. Z tych samych badań wynika, że ponad trzy czwarte Polaków nie kupiło w ciągu roku ani jednej książki.
Czytaj także: Księgarnie przestały masowo znikać z polskich ulic i centrów
Tym, którzy chcieliby się w tej chwili zacząć wstydzić i bić w piersi (oczywiście nie swoje, bo „ja książki czytam i kupuję"), przytoczę inne badanie, unijnego Eurostatu. Wynika z niego, że Polacy spędzają na czytaniu książek średnio 12 minut dziennie. Nieznacznie wyprzedzają nas w tym względzie jedynie Estończycy. Ponad 16 proc. z nas czytanie książek uważa za najważniejszą formę spędzania wolnego czasu (tu ustępujemy tylko Finom), a udział wydatków na książki, gazety i materiały piśmiennicze jest w polskich gospodarstwach domowych trzecim najwyższym w UE (po Słowacji i Niemczech).
Dwa, teoretycznie przeczące sobie, badania. Przypominające, że do tego typu ankiet podchodzić należy z pewną dozą sceptycyzmu. Może o prawdziwej kondycji czytelnictwa Polaków powinna więc świadczyć kondycja branży księgarskiej i wydawniczej? Daleka od idealnej, ale – o czym piszemy dziś na stronach ekonomicznych – na pewno nie beznadziejna.
Wbrew przewidywaniom branża nie załamała się po wprowadzeniu „darmowych podręczników". W ubiegłym roku księgarnie radziły sobie nawet lepiej niż w latach poprzednich, kiedy ich podstawowym produktem były właśnie podręczniki szkolne. Jak to wytłumaczyć? Po pierwsze, więcej Polaków więcej czyta dzieciom. Wielka w tym zasługa licznych akcji społecznych, ale może również rządowego programu 500+. Z tym pewnie zgodzą się także księgarze. Po drugie, i z tym księgarze już się na pewno nie zgodzą, na szczęście nie udało się im przeforsować ustawy o jednolitej cenie książki. Zanim wrócą jednak do rządzących z kolejnym projektem, który w zamyśle będzie miał chronić niezależne księgarnie przed konkurencją dużych sieci, niech może prześledzą uważnie, co wydarzyło się po wprowadzeniu zakazu handlu w niedziele. Ta ustawa również miała chronić małe sklepy przed drapieżnymi wielkimi sieciami, ale okazuje się gwoździem do ich trumny.