To czarny dzień dla polskiego przemysłu zbrojeniowego – bombardowanie tego rodzaju komentarzami towarzyszyło w środę podpisaniu umowy z Amerykanami na kupno systemu artylerii rakietowej HIMARS. Owszem, „Homar", bo taki kryptonim nosi cały program w naszej nomenklaturze, nie tak miał wyglądać. Jeszcze na początku dekady snuto mocarstwowe plany dotyczące udziału polskiego przemysłu w produkcji homara, a wyrzutni miało być ponad 50 (były szef MON Antoni Macierewicz mówił wręcz o konieczności wyposażenia wojska nawet w 160 wyrzutni).

Zawarta w środę umowa jest, delikatnie mówiąc, skromniejsza. Wyrzutni kupujemy 20, czyli mniej niż w ostatnim czasie Rumunia, a udział polskiego przemysłu będzie żaden, gdyż bierzemy uzbrojenie „z półki", czyli w całości dostarczone przez Amerykanów, bez jakiegokolwiek offsetu.

Nie wygląda to imponująco, ale środa 13 lutego nie była żadnym czarnym dniem dla zbrojeniówki. Jeżeli już koniecznie szukać tej czerni, to podczas wakacji zeszłego roku, kiedy MON ogłosił swoją decyzję o zakupie homara właśnie „z półki". Co ciekawe, dyskusja, jaka wówczas wybuchła, w znikomym stopniu dotyczyła dramatycznego wątku wykańczania polskiego przemysłu obronnego, bardziej przesłanek, którymi kierował się resort. Trudno je lekceważyć: offset w znaczący sposób zwiększał koszty przedsięwzięcia, istniały zasadnicze wątpliwości co do możliwości szybkiej absorpcji technologii w naszych zakładach, a na to jeszcze nakładała się mała elastyczność ze strony Amerykanów. Ci zdawali sobie sprawę, że w zasadzie nie mają konkurencji wobec swojego HIMARS.

Skończyło się tak, jak skończyło – stosunkowo niewielkim kontraktem na niecałe 2 mld zł. Polski przemysł przeżyje tę bezoffsetową operację, może ważniejsze jest, że w końcu trafi do wojska nowoczesne uzbrojenie. W niesatysfakcjonującej ilości, ale jednak. Dla zbrojeniówki w tej chwili najważniejsze jest coś innego: żeby przy realizacji kolejnych programów jej udział był już znaczący. Uzbrojenie Polski w systemy antyrakietowe i przeciwlotnicze będzie kosztowało nie kilka, lecz kilkadziesiąt miliardów złotych. Na tym już musi skorzystać polski przemysł, co zresztą wymaga z jego strony dużej mobilizacji. Tutaj żadna ze stron nie może odpuścić: ani rząd, ani zbrojeniówka. W przeciwnym razie rzeczywiście będziemy mówić o czarnych dniach przemysłu obronnego.