Po kilku dniach strajku nauczycieli społeczeństwo jest mocno podzielone w sprawie protestów w oświacie. Sondaże pokazują, że mimo iż Polacy uważają, że podwyżki nauczycielom się należą, to mniejszość ankietowanych popiera radykalną formę protestu belfrów.
Czytaj także:
ZNP chce przerwać rządową grę na czas
PiS nie chce euro, Biedroń idzie po Kaczyńskiego
Zagrożone egzaminy maturalne i promocje, a do tego szkoły i przedszkola zamknięte przed dziećmi, nastawiają społeczeństwo negatywnie wobec protestów. I na to liczyli rządzący. Pierwsze dni strajku nauczycieli i reakcja społeczna były dla PiS najważniejsze. Codzienne konferencje prasowe wicepremier Beaty Szydło miały na celu pokazać, że rząd jest gotów do rozmów i zaprasza do podpisania porozumienia, które zostało już parafowane przez oświatową Solidarność. Mało kto ma wiedzę, że przez te kolejne dni rząd nie przedstawił strajkującym nowej oferty. Mało kto wie, że rząd nie zgodził się na negocjatora, o którego prosili związkowcy. Na trudne pytania wicepremier nie odpowiada na konferencjach. Nie każdy ma też świadomość, że rząd podpisał porozumienie z oświatową „S”, na czele której stoi radny PiS. Odbiorcy, głównie mediów publicznych, do których dostęp ma największa część społeczeństwa, widzą każdego dnia, że PiS prowadzi dialog z nauczycielami i dąży do porozumienia, którego ci nie chcą. Czas ten był potrzebny rządowi również na sprawdzenie reakcji rodziców.