Pierwszy niedzielny pojedynek nie decydował praktycznie o niczym - jedyną otwartą kwestią było to, czy Motor Lublin obroni bonus za lepszy bilans w dwumeczu z Unią Leszno, w związku z czym rozpocznie półfinałową rywalizację ze Stalą Gorzów na własnym torze, czy na wyjeździe. Ta sztuka lublinianom się udała (choć minimalnie - byli lepsi w dwumeczu 91:89), ale większych emocji spotkanie nie dostarczyło. Klasą dla siebie był Jason Doyle. Australijczyk w barwach Unii tylko raz przegrał z rywalem.
O wiele większe emocje przyniosło drugie spotkanie. „Czerwona latarnia” PGE Ekstraligi walczyła w nim o utrzymanie w elicie z Włókniarzem Częstochowa, pewnym już piątego miejsca. Grudziądzanie kilkakrotnie wychodzili na prowadzenie, po 11. biegu mieli aż 8 punktów przewagi, ale goście zniwelowali ją przed wyścigami nominowanymi do zaledwie dwóch.
W 14. odsłonie kibice GKM-u wiwatowali przez trzy i pół okrążenia - podwójnie prowadzili Nicki Pedersen i Kenneth Bjerre, ale na ostatnim łuku rozdzielił ich Jonas Jeppesen. GKM wygrał 4:2, co oznaczało 4 punkty przewagi przed decydującym biegiem. Miejscowi nie mogli przegrać go podwójnie, bo wówczas spotkanie skończyłoby się remisem, a tylko jeden punkt meczowy nie urządzał grudziądzan - wówczas w Ekstralidze utrzymałby się Falubaz Zielona Góra.
I przez chwilę, na pierwszym łuku, częstochowianie rzeczywiście prowadzili podwójnie. Wówczas sprawy w swoje ręce wziął Przemysław Pawlicki, odważnie wchodząc między dwóch rywali, a później na trzecie miejsce przeszedł jeszcze Krzysztof Kasprzak. GKM wygrał 48:42, po raz pierwszy i ostatni w tym sezonie przekraczając w meczu 45 punktów (!) i wyrwał utrzymanie. Do I ligi po piętnastu latach spada Falubaz Zielona Góra.
Za dwa tygodnie w PGE Ekstralidze ruszają play-offy. W półfinałach rywalizować będą Sparta Wrocław z Unią Leszno i Motor Lublin ze Stalą Gorzów. Pierwsze mecze w Lesznie i Gorzowie.