Nagranie miałoby pomagać w rozstrzygnięciu przed komisją odwoławczą, czy ktoś nie zdał z powodu nieprzygotowania, czy też było to zamierzonym celem odpytującego, by jak najwięcej osób powtarzało odpłatnie semestr lub podchodziło do odpłatnych egzaminów poprawkowych .
„W sytuacji narastającej fali skarg od studentów, podejrzewających, że ich ocena na egzaminie to wynik bardziej potrzeb finansowych uczelni, a mniej ich wiedzy, rejestrowanie egzaminu stanowić może dla studenta jedyny dowód jego faktycznego przebiegu” – argumentują studenci. Twierdzą, że odpytywanie ich przez profesorów mogłoby być rejestrowane tak samo jak egzaminy na prawo jazdy.
– Prawo o szkolnictwie wyższym dopuszcza pobieranie dodatkowych opłat za powtarzanie zajęć z powodu niezadowalających wyników w nauce – mówi Marcin Chałupka, specjalista prawa o szkolnictwie wyższym. – Wydaje się to oczywiste i uzasadnione. Nie możemy jednak zapominać, że mogą się rodzić wątpliwości, czy porażka studenta na egzaminie wynika jedynie z braku wiedzy czy może z deficytu finansów uczelni – przyznaje. – Egzamin postrzegany jest wtedy już nie jako dyskusja o stanie wiedzy studenta, lecz jak pole walki o jego kieszeń.
– Czasami też wykładowca przy wystawianiu oceny kieruje się sympatiami lub antypatiami i to decyduje o zaliczeniu lub nie danego przedmiotu – dodaje Leszek Cieśla, przewodniczący parlamentu. Twierdzi, że już się zdarza, iż studenci wchodzą na egzamin ze sprzętem nagrywającym. – Znam przypadki, kiedy za próbę nagrania groziło studentowi wyrzucenie z uczelni. Jasne stanowisko w tej sprawie rozwiązałoby wiele problemów, z którymi zgłaszają się do nas studenci.
O rozstrzygnięcie do resortu pierwszy raz parlament zwrócił się rok temu. Nie dostał odpowiedzi. Ponowił pytania: czy uczelnia może zabronić wniesienia sprzętu nagrywającego, czy można rejestrować przebieg egzaminu bez wiedzy egzaminującego.