W niedzielę niezależne media rosyjskie informowały, że w 30 miastach Rosji zatrzymano 340 osób. Chodzi o tych, którzy odważyli się upamiętnić Nawalnego, składając kwiaty pod pomnikami przypominającymi o komunistycznych represjach. Masowych protestów raczej nie warto się już spodziewać?
By doszło do jakichś wielkich protestów, to ktoś musi do nich nawoływać. 16 lutego napisałem do wszystkich liderów FBK (założona przez Nawalnego fundacja na rzecz walki z korupcją – red.) i zaproponowałem wspólne działania. Bo inicjatywa powinna wychodzić od nich. Ale nic nie zrobili, nie nawoływali do protestów. Wyszli więc tylko ci, którzy poczuli taką potrzebę.
Mieszkańcy Europy
w 1938 roku
po zawarciu układu
monachijskiego
też uważali, że Hitler
nie pójdzie dalej
Ilia Ponomariow
Michaił Chodorkowski, jeden z najbardziej znanych krytyków Putina, zaapelował do Rosjan, by udali się 17 marca w południe do lokali wyborczych i wpisali nazwisko Nawalnego w kartach do głosowania. Nawalny przed śmiercią też zachęcał Rosjan, by gromadzili się w dniu wyborach przy lokalach. Co pan o tym sądzi?
Nie mam nic przeciwko temu, by ktoś przyszedł do lokalu wyborczego i wpisał nazwisko Nawalnego w kartach do głosowania. Ale to nieistotne działania. I w żaden sposób nie można uznawać czegoś takiego za adekwatną odpowiedź na śmierć jednego z najbardziej znanych liderów opozycji. Kto zobaczy te karty do głosowania? Jakie to będzie miało polityczne znaczenie? Co to w ogóle da? To marnowanie energii, która powinna być wykorzystana do realnej walki o władzę w Rosji. I ci, którzy dzisiaj do tego nawołują, po prostu nie chcą walczyć o władzę.
Jaką pan ma ofertę dla rosyjskiego społeczeństwa? Co pan ma na myśli, mówiąc o „realnej walce o władzę”?
Myślę, że dzisiaj co najmniej musimy brać do rąk koktajle Mołotowa, a najlepiej broń. Uważam, że ci, którzy chcą pomścić śmierć swojego lidera, powinni już dzisiaj zgłosić się do Legionu „Wolność Rosji” (chodzi o Rosjan walczących po stronie armii ukraińskiej – red.). Jeżeli nie chcą walczyć na froncie wojny w Ukrainie, to niech dołączą do ruchu partyzanckiego. Zachód też powinien na głos przyznać, że ten koszmar nie zakończy się bez przemian politycznych w Rosji. I że te przemiany są też celem prowadzonych obecnie działań wojennych, bo nie chodzi tylko o linie frontu wewnątrz Ukrainy. Nie trzeba mieć iluzji co do tego, że reżim w Rosji da się obalić w sposób pokojowy. Zachodni liderzy to rozumieją, ale boją się powiedzieć to na głos.
A może chodzi o to, że wolny świat nie chce prowokować wojny domowej w kraju, który dysponuje największym arsenałem jądrowym na świecie?
Oczywiście, tego na Zachodzie boją się najbardziej. Ale to nie my prowokujemy wojnę domową, to Putin do niej dąży. To on uzbraja najbardziej niebezpieczną część rosyjskiego społeczeństwa i wysyła ją na front. I trzeba liczyć się z tym, że reżim Putina prędzej czy później upadnie i zastąpić go może ktoś jeszcze gorszy. Trzeba wyprzedzać pewne wydarzenia. Niepokojące jest to, że mówi się dzisiaj o możliwej prowokacji czy konfrontacji zbrojnej pomiędzy Rosją a państwami NATO, krajami bałtyckimi czy Polską. Tego zagrożenia nie można ignorować. Swoim ostatnim wywiadem z Tuckerem Carlsonem Putin udowodnił, że ma takie myśli.
A może chce zastraszyć i zasiać niepewność co do naszej przyszłości i jedności NATO?
Mieszkańcy Europy w 1938 r. po zawarciu układu monachijskiego uważali, że Hitler zadowoli się Czechosłowacją i dalej nie pójdzie. W 1939 r. też myślano, że postraszy i nic z tego nie będzie. Problem Putina sam się nie rozwiąże. Trzeba działać już teraz, a nie wtedy, gdy będzie już szalała wojna.