[b] Rz: Kiedy Hugo Chavez pojawił się na scenie politycznej na początku lat 90., wielu Wenezuelczyków dosłownie się w nim zakochało. Kto mógł wtedy przewidzieć, jak będą wyglądały jego rządy. Pan jednak od razu dostrzegł zagrożenie. [/b]
Można to nazwać intuicją. Znałem osobiście Chaveza. Nie podobał mi się jego autorytarny styl. Nie miał żadnego programu poza usunięciem ze sceny elity rządzącej. Kraj miał wtedy powyżej uszu elit, pokazywały to sondaże i niska frekwencja w wyborach, a on po prostu odzwierciedlał ten stan ducha narodu. Od 20 lat Wenezuela ubożała. 60 procent ludności żyło w biedzie, a wielkie partie tego nie zauważały. Kryzys gospodarczy, kryzys społeczny, kryzys polityczny – widziałem to wszystko i widziałem, jak Chavez wznosi się na tej fali, jak mobilizuje kraj, no może połowę kraju. Wtedy Chavez nie miał jeszcze nic wspólnego z lewicą. Był tylko wojskowym obdarzonym autentyczną wrażliwością społeczną. Moim zdaniem naiwną. Dziś jest demagogiem, ale wtedy naprawdę czuł to, co mówił. Nie miał jednak pomysłu, co zrobić z Wenezuelą. Kontynuował politykę poprzedniego rządu. Myślał o prywatyzacjach. Retoryka antyamerykańska pojawiła się później. Myślę, że pod wpływem Fidela Castro.
[b]W Wenezueli są teraz dziesiątki tysięcy Kubańczyków: lekarzy, nauczycieli, doradców wojskowych... [/b]
Nikt nie wie, ilu ich jest. Chavez oddał im zarządzanie portami, sprawy, od których zależy bezpieczeństwo państwa, są w służbach celnych i imigracyjnych, w służbie zdrowia, w oświacie. To komiczne, bo on ciągle mówi o suwerenności, a uzależnił Wenezuelę od innego kraju. Jesteśmy podobni, uprawiamy te same sporty, mamy tę samą muzykę, kiedyś było między naszymi narodami dużo wzajemnej sympatii, teraz zastąpiła ją nie powiem nienawiść, ale złość. Także wśród zwolenników Chaveza. Urzędnicy są zirytowani, bo Kubańczycy wtrącają się do wszystkiego, chcą wszystkim rządzić, wszystko wiedzą najlepiej.
[b]Opozycja długo nie mogła się podnieść po klęskach wyborczych zadanych jej przez Chaveza. Teraz zaczyna się liczyć. [/b]