Choć urządzenia ostrzegały, że zbliża się katastrofa, piloci prezydenckiego tupolewa nie przerwali lądowania. Nadal nie można rozstrzygnąć, czy były naciski na załogę. To wynika z opublikowanych we wtorek stenogramów rozmów z kokpitu prezydenckiego samolotu, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem.
Przeczytaj zapis rozmów (PDF, ~230kB)
Zapisy są niekompletne, w wielu miejscach nie rozszyfrowano fraz i autorów wypowiedzi. Jest jednak pewne, że załoga zdawała sobie sprawę z fatalnych warunków na lotnisku. Uprzedzał ich o tym rosyjski kontroler na kwadrans przed wypadkiem, mówiąc: "Warunków do lądowania nie ma". Poinformował, że widoczność wynosi ledwie 400 metrów.
Ostrzegał też polski lotnik z jaka40, który wylądował wcześniej. Na cztery minuty przed katastrofą podawał kolegom, że widoczność spadła do 200 metrów. Minimum, by lądować, wynosiło 1000. Mimo to kapitan Arkadiusz Protasiuk kontynuował podejście, a rosyjski kontroler nie zgłaszał zastrzeżeń.
Na niecałe sześć minut przed katastrofą z wieży pada pozwolenie, by pilot zszedł na wysokość 100 metrów i był gotowy do poderwania maszyny, gdyby lądowanie się nie udawało.