Te wybory ma wygrać Donald Tusk. Nie wątpi w to nikt. Prawie. Tylko jedna gazeta uważa inaczej. „Po zwycięstwie PiS notowania Lecha Kaczyńskiego wystrzeliły w górę. Ośrodki badania opinii nadal dają przewagę Donaldowi Tuskowi, ale doświadczenie pozwala spokojnie odjąć 10 proc. poparcia kandydatowi PO” – pisze na pierwszej stronie „Naszego Dziennika” Małgorzata Goss. „Wyborcza” kpi.
Bo to niemożliwe. Kilka dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich 2005 roku Donald Tusk w badaniach wszystkich głównych ośrodków cały czas przewodzi stawce. W sondażu GfK Polonia dla „Rzeczpospolitej”: Tusk: 42 proc., Kaczyński 31, Lepper 12, Borowski 8, Kalinowski 3. Według CBOS relacja między Tuskiem a Kaczyńskim wynosi 40 do 35, według OBOP 45 do 34.
„Prezydent Tusk” – to hasło obok twarzy lidera Platformy wisi na ogromnych billboardach w całej Polsce. „Prezydent IV RP” – w ciepłym stylowym pomieszczeniu przy solidnym biurku stateczny Lech Kaczyński spogląda na Polaków z równie wielkich reklam.
Kilka tygodni wcześniej Platforma Obywatelska ku zaskoczeniu wszystkich przegrywa wybory parlamentarne. To był szok. A raczej pierwszy z szoków. Nie tak miało być.
Koalicja przyjaciół z Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości ma więc być koalicją przyjaciół z Prawa i Sprawiedliwości z Platformą Obywatelską. Z pisowskim szefem rządu, ale dobrze nastawionym do przyjaciół z PO. Jan Rokita nie zostanie już premierem z Krakowa, ale ma być wicepremierem. Na premiera Kaczyński wystawia Kazimierza Marcinkiewicza. Wszyscy się zastanawiają, czy jednak nie będzie kierował rządem „z tylnego siedzenia”. Czy nie będzie mu przeszkadzał.