Kadra Irlandii i jej trener wreszcie mogą odetchnąć i powiedzieć, że się udało. Wynik 5:1 w dwumeczu z Estonią nie pozostawiał wątpliwości, kto zasłużył na awans. Wprawdzie po pierwszym meczu, wygranym 4:0, Trapattoni rzucił jedno ze swoich słynnych stwierdzeń: „Kot jest w worku, worka jeszcze nie zamknęliśmy, a to dziki kot", ale nikt go nie słuchał. Nic złego nie mogło się Irlandii tym razem stać, limit nieszczęść piłkarze i trener już w swoim życiu wyczerpali. Byli blisko awansu już dwa lata temu, ale wtedy w barażach do RPA zatrzymała ich ręka Thierry'ego Henry'ego. Francuzi pojechali na mistrzostwa, ale tam chyba ich zatrzymała ręka Boga, bo zachowywali się tak, jakby każdy dzień pobytu na turnieju był dla nich męką: odpadli w pierwszej rundzie i uciekli z RPA skłóceni i rozbici.
Trapattoni chyba im przebaczył. W wywiadzie, którego udzielał na gorąco po rewanżowym spotkaniu, był bardzo spokojny. Kto widział jego konferencję prasową, gdy prowadził jeszcze Bayern Monachium, słynną mieszankę niemieckiego z włoskim, zakończoną rzuconym w gniewie: „Ich bin fertig", ten nie mógł się nadziwić, że po tak jawnej krzywdzie Włoch nie wznosi rąk do nieba.
Może nauczył się czegoś po tym, co spotkało go na MŚ w 2002 roku. W 1/8 finału sędzia Byron Moreno robił wszystko, by wygrali Koreańczycy (wyrzucił z boiska Francesca Tottiego i nie uznał prawidłowej bramki dla Włochów), a Trapattoni ciskał się przy linii bocznej. Teraz wiedział, że nie ma co głośno protestować, tylko trzeba zakasać rękawy i pracować tak, żeby nie pozwolić losowi na takie przypadki.
Obie strony pasują do siebie jak dwa kawałki sklejki i aż dziw bierze, że Irlandia trafiła na tego trenera tak późno. Jeśli to prawda, że gdy Irlandczyk chce porozmawiać z kimś ważniejszym od siebie, to zostaje mu tylko Bóg, to Trapattoni jest idealnym między obiema stronami pośrednikiem. Praktykujący katolik, członek Opus Dei, który na każdy mecz zabiera ze sobą butelkę święconej wody.
A do tego potrafi być tyranem, który zaprowadzi porządek. Tego ostatniego nigdy nie było w irlandzkiej kadrze w nadmiarze. Może Trapattoniemu było łatwiej, bo już nie rządził w szatni Roy Keane, który potrafił zbluzgać trenera przed całą drużyną, tak jak tuż przed mundialem 2002, ale z Irlandczykami nigdy nie jest prosto.