Tegoroczne wybory lokalne nie byłyby tak istotne, gdyby nie to, że w przyszłym roku wybierzemy prezydenta i parlament. Przez nieudolność Państwowej Komisji Wyborczej wciąż nie mamy pełnego obrazu ostatniej elekcji. Mija od niej półtora tygodnia, a na stronie komisji nadal nie ma wyników z poszczególnych obwodowych komisji wyborczych, nie wiadomo, kto wygrał w gminach i powiatach.
Możemy się już jednak pokusić o pierwsze wnioski. Znamy układ sił z najbardziej politycznej części głosowania – wyborów do sejmików. Za sobą mamy też majowe wybory do europarlamentu, co sprawia, że w tym roku dwukrotnie zostały zweryfikowane sondaże i tezy komentatorów sceny politycznej.
Zagadkowy błąd
W tego typu analizie należy poczynić dwa zastrzeżenia. W ostatnich wyborach parlamentarnych w 2011 r., tak jak rok wcześniej w wyborach do sejmików, najwięcej głosów zdobyła PO. Kilka miesięcy później urósł jednak Ruch Palikota, który nieoczekiwanie zajął w wyborach do Sejmu trzecie miejsce. W elekcji parlamentarnej znacznie słabsze były zaś PSL i SLD.
W tym roku jest jeszcze jeden czynnik utrudniający wnioskowanie. Ogromna liczba głosów nieważnych, chaos z liczeniem głosów i ogłoszeniem wyników oraz znaczna liczba zgłoszeń o naruszeniu procedur wyborczych sprawiają, że wszelkie szacunki przed rozstrzygnięciem protestów wyborczych obarczone są dużą dozą ryzyka.
Nawet gdyby przyjąć, że udało się wychwycić i wyjaśnić wszystkie nieprawidłowości i że nie wpłynęły one na wynik wyborów, należałoby wyjaśnić zagadkę pomyłki w badaniu exit poll. Firma Ipsos, która dla największych telewizji robiła badanie przed lokalami wyborczymi, podobnie jak podczas majowych eurowyborów trafnie przewidziała wyniki wszystkich partii (największy błąd nie przekraczał 1 pkt proc.), jednocześnie zawyżając wynik PiS o 5 pkt proc., a PSL zaniżając o 7 pkt. Wyjaśnienie, dlaczego w tak dużej skali mylili się lub wprowadzali ankieterów w błąd tylko wyborcy tych partii, dałoby nam pełen obraz sytuacji.