Z jednej strony partia Kaczyńskiego upatrując w putinowskiej Rosji państwa nieprzyjaznego Polsce, optuje za sojuszem Warszawy z Kijowem. Z drugiej zaś – opowiadając się za pedagogiką dumy przeciwko pedagogice wstydu, próbuje zagospodarować epatujące patriotyczną retoryką tak zwane środowiska kresowe. Te zaś, odwołując się do pamięci o polskiej obecności na wschodnich rubieżach II RP, tropią wszelkie przejawy odradzania się nacjonalizmu ukraińskiego.

W tej sytuacji PiS lawiruje, bo przypuszczalnie zakłada, że tak poszerza swoją bazę wyborczą. Tyle że tym samym naraża się na ataki z dwóch stron. „Kresowiacy", wśród których wiodą prym politycy Kukiz'15 i ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, zarzucają partii rządzącej, że toleruje w swoich szeregach polityków, którzy są pobłażliwi wobec honorowania na Ukrainie przywódców UPA, odpowiedzialnych – co najmniej moralnie – za mordowanie polskiej ludności cywilnej. Z kolei zwolennicy zacieśniania sojuszu Warszawy z Kijowem – dziś aktywni zwłaszcza w opozycyjnych kręgach lewicowo-liberalnych – mają za złe Prawu i Sprawiedliwości, że dobywają się z niego głosy konfrontacyjne wobec Ukraińców.

Jeśli chodzi o to drugie, dobrym przykładem może być krytyczny komentarz Pawła Smoleńskiego w „Gazecie Wyborczej" dotyczący odpowiedzi parlamentarzystów PiS na pojednawczy, chociaż asekurancki (padają enigmatyczne słowa o „tragedii na Wołyniu"), list ważnych osobistości ukraińskiego życia publicznego do Polaków. Politycy Prawa i Sprawiedliwości oświadczyli: „Różnica między nami dotyczy (...) nie przeszłości, lecz współczesnej polityki pamięci historycznej. Problemem jest dzisiejszy ukraiński stosunek do sprawców ludobójstwa dokonanego na Polakach w latach II wojny światowej".

Smoleńskiemu nie podobają się te słowa, bo przecież – jak twierdzi – z ust znanych Ukraińców – między innymi kardynała Lubomyra Huzara – padały deklaracje jednoznacznie potępiające ukraińskie zbrodnie na Polakach. Publicysta „Wyborczej" apeluje więc do PiS, żeby nie szantażowało ono strony ukraińskiej kwestią przeszłości.

Problem tkwi w tym, że być może mamy do czynienia z konfliktem dwóch pamięci, którego dziś nie da się rozwiązać. Warto jednak zauważyć, że władze ukraińskie – bynajmniej nie kardynał Huzar – prowadzą określoną politykę historyczną i nie przejmują się tym, że pomniki Stepana Bandery mogą budzić oburzenie wśród Polaków. Nie ma więc powodu, żeby politycy PiS milczeli i nie artykułowali różnic, które dzielą Warszawę i Kijów w tej kwestii. Warunkiem pojednania jest bądź co bądź szczerość.