Niemieccy politycy i eksperci domagają się wprowadzenia zasad ograniczających wspólne loty najważniejszych osób w państwie w jednym samolocie. Obecnie nie ma żadnych przepisów w tej dziedzinie i zdarza się, że w jednej maszynie znajduje się niemal cały niemiecki rząd. Tak było w lutym, kiedy na pokładzie rządowego samolotu lecącego do Paryża i z powrotem znajdowała się kanclerz Angela Merkel w towarzystwie 14 swych ministrów, w tym wicekanclerza.
We wrześniu ubiegłego roku jednym samolotem odbyli podróż do Bonn: prezydent, pani kanclerz i wicekanclerz. Szefowa rządu oraz minister spraw zagranicznych odbywają często wspólne loty na szczyty UE w Brukseli. Tak jest zresztą od dawna. Kilkanaście lat temu udającemu się w oficjalną podróż do Izraela prezydentowi towarzyszyli kanclerz, wicekanclerz a także przywódcy dwóch ugrupowań opozycyjnych.
Prezydent Roman Herzog żartował wtedy, że to i tak bezpiecznej niż podróż kilkoma samolotami, które mogłyby się zderzyć w powietrzu. – Tak być nie powinno. Katastrofa w Smoleńsku powinna nas skłonić do opracowania przepisów zakazujących podróży na pokładzie jednego samolotu przywódcom państwa i rządu – stwierdził Andreas Scheuer (CSU), niemiecki wiceminister transportu. Patrick Döring z FDP jest zdania, że najważniejsze osoby w państwie powinny zostać objęte podobnymi regulacjami jak obowiązują w wielkich firmach zakazujących wspólnego podróżowania całego kierownictwa.
Samoloty niemieckich polityków nieraz zawodziły, zmuszając pilotów do awaryjnych lądowań. I podobnie jak w Polsce wymiana maszyn na nowocześniejsze była zawsze przedmiotem krytyki prasy bulwarowej. – Czy mam najpierw zamówić trumnę, aby wymusić zakup nowych samolotów dla rządu? – mówił Joschka Fischer po awaryjnym lądowaniu wysłużonego challengera kilka lat temu.
Przymusowo lądował też samolot Angeli Merkel. Znany jest również przypadek wywierania nacisku na pilota. Prezydent Richard von Weizsäcker śpieszył się przed laty na uroczystość do Hamburga i nalegał, aby pilot lądował w gęstej mgle. Ten jednak odmówił. We Francji panuje niepisana reguła, że prezydent nie lata razem z premierem ani z przewodniczącym Senatu, pełniącym funkcję tymczasowego szefa państwa w wypadku śmierci prezydenta. Jak jednak zauważył dziennik „Le Figaro”, prezydentowi towarzyszy czasem kilku ministrów lub naczelny dowódca armii. Bywa, że na pokładzie 45- osobowego airbusa A-319 podróżuje szef państwa, czterech – pięciu ministrów, kilku parlamentarzystów i kilku gości wysokiej rangi – szefów firm i mediów.