Kościół w tej debacie broni nie tylko prawa do życia zarodków, ale również fundamentów medycyny. Ta ostatnia opiera się na moralnym założeniu: po pierwsze nie szkodzić. Zasada ta jest łamana już przez samą zgodę na wprowadzenie metody in vitro do praktyki klinicznej bez śladowego nawet sprawdzenia, jakie ma ona skutki uboczne dla kobiety, ale przede wszystkim dla dziecka. Nikt przecież nie jest w stanie zaprzeczyć, że manipulacje genetyczne mogą powodować nieznaczne zmiany w genetycznym dziedzictwie dziecka, które odbiją się na jego zdrowiu, a także mogą wpłynąć na los i genetyczne dziedzictwo jego dzieci (a pośrednio całej ludzkości).
Gdy po latach stosowania pojawiły się pierwsze miarodajne wyniki badań, okazało się, że technika zapłodnienia na szkle niesie nieprzewidywalne efekty uboczne. U dzieci poczętych taką metodą ponadtrzykrotnie częściej występują zespół Beckwith-Wiedemanna (przepuklina pępkowa, przerost języka, nowotwory wielu organów, hipoglikemia i zaburzenie neurologiczne) oraz zespół Angelmana (m.in. upośledzenie umysłowe, ataksja, padaczka). Dwukrotnie częstsze są poważne defekty urologiczne, kardiologiczne, a nawet mięśniowo-szkieletowe. Lekarze wskazują wprawdzie, że podwyższone ryzyko schorzeń może być związane z wiekiem matek, ale nie wykluczają, że istotny może być też wpływ techniki zapłodnienia in vitro. I wreszcie, by pozostać przy kilku zasadniczych przykładach – dzieci poczęte w wyniku in vitro cierpią częściej na rzadkie dziecięce nowotwory oczu. Na razie trudno przewidzieć, jakie będą długofalowe skutki tej metody dla potomstwa dzieci pochodzących z in vitro.
Mimo to, choć ryzyko zaszkodzenia dziecku jest wysokie, nikt – poza Kościołem – nie przejmuje się fundamentalną zasadą klasycznej medycyny, która przez wieki chroniła pacjentów przed nieograniczonymi działaniami medyków.
[srodtytul]Boska władza biotechnologów[/srodtytul]
Wreszcie kwestia fundamentalna dla życia społecznego: zgoda na oddanie prokreacji w ręce lekarzy czy nawet komisji bioetycznych z udziałem duchownych jest nie tylko całkowicie niemoralne, ale i niebezpieczne dla przyszłości ludzkości. Jej skutkiem będzie zniknięcie fundamentalnej zasady równości jednostek. Część z lekarzy otrzyma bowiem wobec innych – na co wskazuje niemiecki filozof Jürgen Habermas – władzę stwórczą, która dotąd przysługiwała ludziom tylko względem przedmiotów. Teraz może przysługiwać (lub już przysługuje – jak pokazują przypadki rodziców domagających się dzieci z odpowiednimi cechami) względem innego człowieka.Na nic nie zdadzą się zapewnienia, że chodzi wyłącznie o korzystne zmiany. Tego, co jest korzystne, a co nie, na dłuższą metę nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć za pomocą naszej ograniczonej perspektywy. Bo czy rzeczywiście ludzkość zyska, że przestaną się rodzić dzieci upośledzone czy chore? Czy chcemy świata, w którym biotechnolodzy i rodzice będą decydowali, jakie dzieci się rodzą, a jakie nie?
Nie ma co udawać, że pytania te nas nie dotyczą. Już teraz w klinikach decyduje się, który z zarodków się narodzi, a który zostanie zamrożony. Akceptacja tego oznacza zgodę na zniszczenie dotychczasowej formy człowieczeństwa. I nie chodzi tu o zmiany społeczne czy kulturowe, a o zjawisko dotykające struktury biologicznej, na którą dotąd człowiek nie miał wpływu.