Parę dni temu wróciłam z Izraela, gdzie znów mamy „sytuację”. Przedtem też była sytuacja, ale skoro była tylko jednostronna – Palestyńczycy atakowali miasta izraelskie – nikt nie zwracał na nią uwagi. Dopiero gdy Izrael – po ośmiu latach – zareagował, zaczęto mówić o „wojnie”. Wojna przecież musi być obustronna, inaczej nie jest wojną. Tak więc wojny wybuchają między Izraelem a innymi państwami, tylko gdy Izrael odpowiada na ataki.
A zatem – tak na ogół się rozumuje – to Izrael wywołuje wojny. Inaczej mówiąc, Izrael zawsze jest atakującym. Co ma pokazać, że wszystkiemu jest winna, jak zawsze, izraelska „agresja”. I tak oto kończymy tam, gdzie chcemy, to znaczy na przesłance, od której zaczęliśmy. Proste jak drut, jasne jak słońce. Elementami błędnego koła, jakie zawiera ta logika, nie będziemy się przejmować.
[srodtytul]Przewidywalne potępienie[/srodtytul]
Rozumowanie to jest powielane przez międzynarodową prasę. Ze zdumieniem przeglądałam w Internecie tytuły: „Świat protestuje przeciw agresji Izraela”; „Izraelska agresja”; „Niewspółmierna reakcja”. Moje zdumienie nie wynikało z naiwności: spodziewam się tego rodzaju tytułów w gazetach zachodnich, takich jak londyński „Guardian” albo „Independent” – gazetach lewicowego establishmentu, dla którego potępianie Izraela przy każdej okazji i we wszelkich okolicznościach jest obowiązkowe, niezależnie od faktów.
Ale nie spodziewałam się ich w Polsce – zwłaszcza w „Rzeczpospolitej”. W Polsce zasada nakazująca poparcie dla Palestyńczyków i potępienie Izraela nie stała się jeszcze obowiązującą częścią ideologii poprawności politycznej. Modny nowy antysemityzm do Polski jeszcze nie dotarł.