[b]Nie miała pani w sobie buntu? Poczucia, że po śmierci bliskiego człowieka świat powinien się zatrzymać?[/b]
Może i miałam. Ale żyje się dalej, je się dalej, chodzi się, śpi się, gra się dalej. Bo ja gram tak, jak oddycham. Granie jest dla mnie czynnością naturalną. Czasem nie zauważam przejścia z garderoby na scenę.
[b]Trudno mi w to uwierzyć. Zawsze uważałam, że przy całej swojej pozycji jest pani jedną z najnormalniejszych polskich aktorek. Że po zejściu ze sceny albo planu nie gra pani dalej i niczego nie udaje. [/b]
Bo u mnie to działa chyba w drugą stronę. Ja nie żyję tak, jak gram. Ja gram tak, jak żyję. Normalnie. Nie wdrapuję się na wyżyny metafizyki, nie tworzę dziwacznych postaci. Jestem aktorką realistyczną. Do każdej roli mam swój zestaw myśli, uczuć, reakcji, zachowań, tak jak mam zestaw szminek. Inny do każdej sztuki. Ale to są zawsze moje szminki i moje myśli. I granie jest przyjemnością, naturalną przyjemnością. Nie chcę robić sobie przykrości. Może dlatego pewnych ról już nie przyjmę.
[b]Jakich?[/b]
Na przykład w Strindbergu. Nienawidzę go i nie będę się zmuszać, żeby grać jego bohaterki.
[b]W jednym z felietonów napisała pani: „Już nigdy nie zagram nic smutnego”. To nie był tylko nastrój chwili?[/b]
Nie. Za mało mi czasu zostało, żeby wchodzić w jakieś obrzydliwości. To wpływa na mój nastrój. Nie chcę. Mam jedno życie. Już nie zamierzam wchodzić w skórę bohaterek, z którymi jest mi niedobrze żyć.
[b]Medei też pani nie zagra?[/b]
Zagram, bo ona jest postacią tragiczną i rozumiem, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej. Ale jest wiele ról, z którymi nie mam ochoty się spotykać.
[b]„Tatarak” jest też opowieścią o tym, jak człowiek czujący upływ czasu i niosący trudny bagaż czepia się młodości. Żeby pokonać strach przed przemijaniem, śmiercią, samotnością.[/b]
W filmie pani Marta mówi: „Ja nie mam z kim pływać”. Jest bardzo samotna. Myślę, że Andrzej potrafił to pokazać.
[b]Wajda przyznaje, że lubi otaczać się młodymi ludźmi, i nie ukrywa, że czerpie z nich świeżość. W pani teatrze też pracują wyłącznie młodzi. Potrzebna jest pani ich energia?[/b]
Ależ ja mam tyle energii, że mogłabym jeszcze ich nią obdzielić. Zresztą uwielbiam starych ludzi. Starszych ode mnie. Ich wiedza, doświadczenie, mądrość są fascynujące.
[b]A sama boi się pani starości?[/b]
Nie, od śmierci mojego męża wszystko się przewartościowało. Ja się już boję tylko o dzieci. A poza tym niczego się nie boję i na nic nie czekam. Żyję z dnia na dzień. Jednego się nauczyłam. Że każdy może umrzeć w każdej chwili. Wszystko wokół jest tylko takie „na razie”.
[b]Można się nie bać?[/b]
Można. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Ale tak po prostu jest. Przyjmuję to do wiadomości. Moje dzieci są już prawie dorosłe. Muszę jeszcze dopilnować pewnych rzeczy, ale już idą własną drogą. Drżę o matkę. Ona zawsze była. Blisko. Także w tych najtrudniejszych momentach. I teraz jest najważniejsza. Liczy się dla mnie tylko to, żeby była w jak najlepszej formie. Żeby nie zachorowała, żeby jej się nic nie stało. Żeby robiła badania, żeby nie czuła się zmęczona. W niej jest moje bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa.
[b]Przedtem poczucie bezpieczeństwa dawał pani mąż? Był „tarczą na całe zło”? [/b]
Nasz związek miał sens. Nigdy nie byłam słabą kobietką, nie potrzebowałam faceta, który by wszystko za mnie robił, załatwiał, płacił. Tak naprawdę to ja zawsze się o wszystko martwiłam, planowałam, organizowałam. Ale była w naszym życiu jasność. Miałam obok siebie wspaniałego, mądrego, wyrozumiałego człowieka. Przy nim chciało mi się chcieć. A teraz mogę pojechać na wakacje albo nie. Mogę sobie coś kupić albo nie. Wszystko mi jedno.
[b]Życie idzie naprzód. Pewnie przyjdzie moment, kiedy znów przestanie być pani wszystko jedno.[/b]
No, może, ale też nie bardzo się spieszę, żeby coś zmieniać. Nie zmierzam do żadnego nadzwyczajnego celu.
[b]A praca?[/b]
Zawsze mi na niej zależało. Ale czy zrobię kiedykolwiek film ważniejszy dla mnie od „Tataraku”? Nie. Nawet gdyby był arcydziełem. Więc coś tam sobie teraz śpiewam, gram, gdzieś sobie idę. To prawda, jak wychodzę na scenę, ludzie nadal mają wrażenie, że mi zależy. Ale to już nie jest to samo. Na przykład dzisiaj mogłabym przerwać każdy spektakl, czego kiedyś nigdy bym nie zrobiła. Do wszystkich mówię „ty”. Prawie przestałam używać formy pan, pani.
[b]Dlaczego?[/b]
Nie wiem. Wszystko upraszczam. Coś wypada albo nie wypada, nie zważam na to. Nie interesuje mnie konwencja.
[b]A teatr? Pani mąż był z Polonią bardzo blisko związany.[/b]
On ten teatr zbudował, pilnował robotników, załatwiał materiały, wkręcał żarówki. Do dzisiaj, jak ktoś niesie drabinę i zadrapie ścianę, to zaraz ktoś inny rzuca: „Uważaj, bo co by pan Edward na to powiedział”. Po chorobie wrócił do Polonii. Był z nami do końca. Edward robił światło do przedstawień, ale nigdy nie wtrącał się do spraw artystycznych. Był człowiekiem tak niebywale skromnym, że nawet w czasie premier nie wychodził do ludzi. Siedział w biurze na kanapie i czytał. A jak wszyscy wychodzili, jechaliśmy razem do domu. Tak, teatr jest nadal ważny. Tyle że bez przesady.
[b]To co jest w życiu najważniejsze? Gdyby miała to pani powiedzieć swoim synom?[/b]
Dla nich wszystko musi być ważne. Zaczynają wchodzić odpowiedzialnie w życie. Obserwuję ich z dużym zainteresowaniem. Chciałabym, żeby moje dzieci były szczęśliwe, ale co to znaczy? Nie wiem. To ich wybory. Kiedyś denerwowałam się tyloma drobiazgami, już się nie denerwuję.
[b]Dlaczego nie promowała pani „Tataraku” w Berlinie? Bo był zbyt osobisty? Czy nie chciało się pani?[/b]
Po pierwsze, nie wiedzieliśmy, że „Tatarak” trafi do Berlina, a ja miałam od dawna zaplanowaną trasę teatralną na Śląsku. I uważałam, że skoro ludzie kupili bilety, to nie mogę ich zawieść. A poza tym Berlin był miastem mojego męża. Lubił Berlin. Często tam bywał, pracował, miał wielu przyjaciół. Uważałam, że to on powinien być na tym festiwalu. Że wystarczy jego obecność. Zresztą za granicą „Tatarak” jest odbierany po prostu jak film. To tylko w Polsce ludzie wiedzą, że opowiadam własną historię.
[b]Zastanawiała się pani, co mąż powiedziałby o „Tataraku”?[/b]
Nie wiem, bo go nie ma. Gdyby był, ten film by nie powstał. Ale nigdy nie lubił, jak się za dużo o nim mówiło. Więc może machnąłby tylko ręką. Jednak dla mnie to ważne.
[b]Kiedy pani myśli o mężu, co przychodzi pani najpierw do głowy?[/b]
Tysiące szczegółów, drobnych zdarzeń. I to, że był człowiekiem o nieprawdopodobnej wiedzy. Teraz czasem rzucam pytanie w rodzaju: „W którym roku skończyła się wojna secesyjna?”, a tu patrzy na mnie jakiś facet , którego pytam, i mówi: „Czy ja wiem?”. A mnie lata spędzone z mężem przyzwyczaiły, że mężczyzna wie wszystko: kiedy skończyła się wojna secesyjna i jak się buduje kominek, kto przeprowadził w Polsce reformę monetarną i w którym roku urodził się Kaczor Donald. Mój mąż miał encyklopedyczną wiedzę na każdy temat. Nie szukałam niczego w Internecie ani w książkach, tylko pytałam jego. A kiedy dziwiłam się: „Skąd ty to wiesz?”, odpowiadał: „Wykształceni ludzie takie rzeczy wiedzą”. I czasem jeszcze dorzucał: „Gdyby to ode mnie zależało, odebrałbym ci maturę”. Bardzo mi tą swoją erudycją imponował. A jak przyjemnie się z nim pracowało! Wszystko, co robił i mówił, sposób, w jaki dobierał kolory czy rozmawiał ze scenografem, miało bardzo silną podstawę w wiedzy. Jego wybory filmowe nigdy nie były przypadkowe. Ja czułam, on wiedział.
[b]Podobno mąż poza panią nie widział świata. [/b]
No, podobno. Wszyscy mi to mówią. Ale go denerwowałam jak nikt. Za każdym razem, kiedy pracowaliśmy razem, ja jako reżyser, on jako operator, przysięgał i sobie, i mnie, że to ostatni raz, że nigdy więcej. Potrafiłam tego spokojnego człowieka doprowadzić do prawdziwej furii. Mam w pamięci taki obrazek. Plaża, wstaje świt, na planie mnóstwo statystów, mówię do Edwarda: „Kręć”. A on: „Nie da się”. „Kręć”. „Nie da się”. „Kręć”. „Czy rozumiesz, że się nie da? Nie zmontuje się już z nocnymi zdjęciami”. „Rozumiem” – i bezradna, zrozpaczona, przy wszystkich ludziach, przy całej ekipie krzyczę: „Jak kochasz, to kręć”. I wtedy mój mąż odwrócił się na pięcie i nakręcił.
[b]Dobrze mieć świadomość, że przeżyło się w życiu coś ważnego i spędziło wiele lat ze wspaniałym człowiekiem. Nie każdemu jest to dane. [/b]
Tak, a ja ciągle nie mogę uwierzyć w to, co się stało, i mam jakby żal do wszystkich, którzy żyją dłużej niż on. Kiedy spotykam kogoś, kto ma więcej niż 65 lat, to jestem trochę obrażona. No, ale... no nic… no trudno... dobrze przynajmniej, że udało się zrobić „Tatarak”.