[b]Podziela pan pogląd, że partia Jarosława Kaczyńskiego próbuje swymi działaniami delegitymizować pańską prezydenturę?[/b]
Nie przejmuję się tym specjalnie. Powtarzam: kładę to na karb rozgoryczenia po klęsce wyborczej oraz bólu po stracie brata. Nie chciałbym używać ostrzejszych słów, bo prezydentowi niekoniecznie jest z nimi do twarzy.
[b]Faktu, że współpraca z Rosjanami w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej idzie coraz oporniej, nie kryją już ani minister Jerzy Miller, ani prokurator Andrzej Seremet.
Czy w tym kontekście nie uważa pan, że jednak błędem polskich władz było nieskorzystanie z możliwości, jakie daje – zdaniem wielu prawników – umowa polsko-rosyjska z 1993 roku o wspólnym wyjaśnianiu katastrof samolotów wojskowych?[/b]
Problem polega na tym, że my traktujemy nasz samolot jako wojskowy, bo był własnością wojska. A Rosjanie traktują go jako cywilny, bo służył do realizacji celów cywilnych. Zanim postawi się zarzut, że my nie żądamy od Rosjan prowadzenia śledztwa w taki sposób, jakby to był np. bombowiec, który spadł na terytorium Rosji, i to z bombami na pokładzie czy też inną tajną bronią, to trzeba się zastanowić, czy to w ogóle dałoby się uczynić. Jak by to było, gdyby do podobnej katastrofy doszło na terenie Polski i dotyczyła ona rosyjskiego statku cywilnego? Wydaje mi się, że chcielibyśmy, aby to polska strona w pełni zbadała ten wypadek. Poza tym warto pamiętać, że toczą się trzy równoległe śledztwa. Jedno jest międzynarodowe, z wykorzystaniem instytucji badających wypadki lotnicze na świecie, dalej śledztwo rosyjskie i śledztwo polskie. Problem polega na tym, czy sami potrafimy zagwarantować stronie rosyjskiej i uzyskać od niej pełną wymianę dokumentów i materiałów ze śledztwa.
Chodzi o to, aby strona polska mogła zweryfikować tezy i efekty śledztwa rosyjskiego. Zresztą my także mamy wobec Rosjan sporą pracę do wykonania, jeśli idzie o efekty polskiego śledztwa.
[b]Ale to był samolot wojskowy.[/b]
Tak, z polskiego punktu widzenia. Ale każdy kraj ma własne przepisy definiujące samolot wojskowy lub cywilny. Tu różnimy się z Rosjanami.
[b]Będzie pan wspierał w kwestii wyjaśniania przyczyn tragedii rząd i prokuratora generalnego? Rozważa pan na przykład rozmowę w tej sprawie z prezydentem Rosji?[/b]
Oczywiście. Wbrew często spotykanej opinii uważam, że strona rosyjska wykazuje daleko idące zrozumienie polskich potrzeb. Pamiętajmy, że to śledztwo nie jest w Rosji priorytetem. Dla nas to dramat narodowy i kwestia prestiżu państwa. Dla Rosjan to nie jest sprawa, z powodu której mieliby rezygnować z innych śledztw, więc siłą rzeczy, nawet jeśli doszło do pewnego spowolnienia w przekazywaniu materiałów, to pamiętajmy, że strona rosyjska zareagowała bardzo pozytywnie, skoro po rozmowie ministra Millera w Moskwie nastąpiło szybkie uzupełnienie materiałów śledztwa rosyjskiego. Oby tak dalej.
[b]Jak pan ocenia zarzuty, że istnieje polityczna odpowiedzialność rządu i Platformy za katastrofę?
W takim sensie, iż w atmosferze atakowania prezydenta Kaczyńskiego jego wizyta nie była traktowana dostatecznie poważnie.[/b]
Widzę to inaczej. Nerwowy pośpiech przy montowaniu wyjazdu prezydenta do Rosji był efektem swoistego wyścigu politycznego między głową państwa a premierem. Gdyby nie było konfliktu i ostrej konkurencji między obu ośrodkami władzy, pewnie nikt by nie wpadł na pomysł, aby organizować jedną wizytę po drugiej.
Byłem wtedy marszałkiem Sejmu. Miałem zaplanowaną na kwiecień tradycyjną pielgrzymkę do Katynia. Marszałek Sejmu co roku w rocznicę zbrodni organizował pielgrzymkę rodzin katyńskich. Pielgrzymka była wyznaczona na początek kwietnia. Gdy się okazało, że jest szansa na wielkie wydarzenie, jakim miało być – i było – pochylenie głowy przez premiera Rosji nad grobami polskich żołnierzy zabitych w Katyniu, w obecności polskiego premiera, wycofałem się z pomysłu zorganizowania tej pielgrzymki. Uważałem, że w interesie państwa polskiego leży pełna koncentracja uwagi na tym najważniejszym wydarzeniu.
Każdy sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jak doszło do tego, że były dwie, jedna po drugiej, wizyty w Rosji, i to na najwyższych szczeblach naszego państwa. Uważam, że był to efekt trudności porozumiewania się między najwyższymi organami władzy państwowej i szkodliwej rywalizacji. Katastrofę trudno jednak wiązać z konkretnym terminem wylotu prezydenta.
Natomiast sam fakt wyścigu nie najlepiej świadczy o Polsce. W tym też mieści się ważne pytanie, które i mnie – jako obecnego prezydenta – dotyczy: gdzie tkwi mechanizm powodujący budowanie tak bizantyjskiego orszaku? Tak dużego, że dziennikarze musieli lecieć drugim samolotem, bo nie było dla nich miejsca w tym, którym leciał prezydent. Po co wszystkich wsadzać do jednego samolotu? To też był efekt wyścigu o prestiż.
[b]Kilka dni wcześniej poleciała do Katynia niewiele mniej liczna delegacja. Na jednym pokładzie premier i jedyny wicepremier.[/b]
Ale marszałka nie było, a to sprawa zasadnicza. I też nie pamiętam, by wszyscy dowódcy wojska byli z premierem? Na pewno nie.
[b]Ale było wielu członków rządu.[/b]
Rząd to co innego. Nie stawiałbym tu znaku równości. Rząd zawsze może być wyłoniony przez parlament.
Dla mnie teraz jest swoistym wyzwaniem, aby w przyszłości nie dochodziło do podobnych sytuacji. Dlatego Biuro Bezpieczeństwa Narodowego dostało zadanie opracowania zasad w tej sprawie.
Otrzymałem już ten dokument.
Powinien on się stać przedmiotem wspólnej refleksji instytucji państwa. Powinien dać impuls do budowania praktyki, która pomoże wprowadzić więcej racjonalności przy organizowaniu podróży.
[b]Kancelaria Prezydenta sprawdza, jak doszło do katastrofy smoleńskiej?[/b]
Nie, nie sprawdza. To sprawa prokuratury. Stało się nieszczęście, z którego trzeba wyciągnąć wnioski i stworzyć mechanizmy oraz lepszy obyczaj wymuszający powściągliwość władzy wobec pokus, które stoją przed wszystkimi.
[b]Przychyla się pan do propozycji PO, aby osłabić prezydenckie weto?[/b]
Patrzę na to tak samo jak przed kampanią i w jej trakcie. O tym, czy trzeba będzie zmieniać ustrój państwa i konstytucję, zadecyduje doświadczenie z obecnej kadencji. Zadecyduje to, czy prezydent potrafi postępować tak, aby nie powstawało wrażenie, że działa na złość lub utrąca ważne reformy, jak się przecież zdarzało.
Zatem praktyka będzie miałaistotne znaczenie, czy utrzyma się napięcie i dążenie do tego, by zmniejszyć ryzyko nieuzasadnionego użycia weta.
Ponadto o ewentualnej zmianie konstytucji zawsze będzie decydowała arytmetyka parlamentarna.
A ta dziś wskazuje w sposób jednoznaczny, że są to pomysły bardziej teoretyczne niż praktyczne.
Oprócz tego jest też kwestia rozważań prawnokonstytucyjnych, czy w ogóle istnieje możliwość zmiany przepisów konstytucji w trakcie kadencji. Wydaje się, że nie, więc proszę przyjąć do wiadomości, że mam takie same uprawnienia jak prezydenci Lech Kaczyński i Aleksander Kwaśniewski. Zamierzam z nich korzystać, ale zamierzam też bardzo pilnować tego, by było jasne, że weto to jest broń ciężka. Wytaczana nie po to, aby zaznaczyć swoje znaczenie lub by utrudnić życie rządowi.
[b]Prezydentura bywała ostatnio prezentowana jako instytucja ograniczona jedynie do zaszczytów i pilnowania żyrandoli.[/b]
Patrząc na krzyż przed pałacem, widać, że żyrandoli jest najmniej w całej tej polityce.
[b]Dlaczego w dyskusji nad ustrojem zakłada się ograniczenie roli prezydenta w sytuacji, gdy głowa państwa ma zazwyczaj większy mandat społeczny niż rząd?[/b]
W tej chwili nie słyszę takich rozważań. Raczej jest oczekiwanie, jak zostaną wypełnione deklaracje z kampanii wyborczej o dążeniu do współdziałania z rządem, oraz deklaracje o tym, że weto nie będzie działaniem niszczącym polską politykę, ale zabezpieczeniem np. przed ekscesami przedwyborczymi, które mogą się zdarzyć w każdym parlamencie.
[b]Wyobraża pan sobie, że może istnieć między politykami przyjaźń inna niż szorstka?[/b]
Trzeba uważać z historycznymi porównaniami. Poza tym, jeśli chodzi o moje działania polityczne, nie lubię się deklarować, za pomocą języka z obszaru pozapolitycznego, jak miłość, przyjaźń itp. Z politykami mam albo wspólny pogląd na sprawy polskie, albo przeciwny. Więc nie chciałbym mierzyć moich relacji z szefem rządu starymi, niesprawdzonymi miarkami. Chcę współpracować i współdziałać, deklarowanie się zaś za pomocą emocji jest dla mnie przejawem ckliwości i pachnie polityczną tandetą.
[b]Donald Tusk, zapowiadając, że nie będzie się ubiegać o fotel prezydenta, oświadczył, iż czyni tak ze względu na ważne reformy, które zamierza przeprowadzić.
Czy niedawne deklaracje szefa rządu, w istocie sprowadzające dbałość o stan kasy państwa do podwyżki VAT, odpowiadają pańskiej wizji wielkich wyzwań?[/b]
To nie jest obszar, w którym prezydent powinien oceniać premiera. Premiera i rząd trzeba oceniać w kwestiach planowanych działań, a nie składanych deklaracji.
Natomiast każda partia i jej przywódca, a Donald Tusk jest przywódcą partii, musi dokonywać kalkulacji, co konkretnie można zrobić w sposób maksymalnie bezpieczny dla poziomu akceptacji i sympatii społecznej, szczególnie w okresie przedwyborczym. Na pewno taką kalkulację premier przeprowadza.
Moja opinia jest taka, że w okresie do wyborów parlamentarnych warto byłoby pokazać reformatorską twarz Platformy, szukając takiego obszaru do reformowania, który byłby najmniej kosztowny politycznie. Dzisiaj bowiem radykalnych reform domagają się najczęściej ci, którzy liczą na to, że PO połamie sobie na nich zęby.
A oni wygrają wybory parlamentarne.
[b]Ekonomiści też domagają się reform.[/b]
Uważam, że te racje są do pogodzenia: interes wyborczy, czyli kalkulacja, aby nie stracić zbyt dużo, i reformy. Mądrze je prowadząc, można nawet zyskać.
W polskim doświadczeniu reformatorzy zyskiwali w perspektywie długofalowej – mamy przykłady Mazowieckiego, Balcerowicza, Buzka. Natomiast trzeba szukać takich rozwiązań, które w średnim albo krótkim terminie nie przyniosą tąpnięcia poparcia wyborczego.
[b]Premier mówi, że jest szefem rządu, który dba o interesy Polaków żyjących tu i teraz. Nie wspomina o interesie naszych dzieci i wnuków.
Tymczasem Polska zadłuża się w ekspresowym tempie.
Czy pana serce – konserwatywnego, ale jednak liberała – nie krwawi, gdy liberalny rząd doprowadza do takiego zadłużenia kraju?[/b]
– Postrzegam zamiary rządu jako podyktowane chęcią niedopuszczenia do zadłużenia, które przekroczyłoby bezpieczną barierę zapisaną w konstytucji.
Natomiast jest oczywiście pytanie o metodę działania. Mój liberalizm gospodarczy jest ograniczony.
Należę do tych polityków, którzy przyznają się do sentymentu względem społecznej gospodarki rynkowej, zapisanej zresztą w konstytucji. Pewnie z tego powodu byłem postrzegany przez część kolegów jako chadek.
Dlatego uważam, że trzeba szukać rozwiązań mieszanych. Trzeba sięgać do reformy finansów publicznych, czyli szukać pewnych oszczędności i eliminowania niekoniecznych wydatków, przy jednoczesnym być może podnoszeniu podatków. Można także zwiększać dochody budżetu państwa, głównie przez prywatyzację. Według mnie jest to pytanie o proporcję tych działań. Trzeba szukać rozwiązań uwzględniających fakt, że polskie społeczeństwo ma ów tłuszczyk zamożności bardzo cienki.
O wiele cieńszy niż inne społeczeństwa świata zachodniego.
[b]Będzie pan ponaglał rząd do działań, jeśli zwycięży w nim logika bezpiecznego i bezczynnego dotrwania do wyborów?[/b]
Będę chciał uczestniczyć w debacie dotyczącej tego, które z wielkich wyzwań modernizacyjnych można podjąć, nie zachęcając partii politycznej do popełnienia politycznego samobójstwa. To byłoby przeciwskuteczne i nieracjonalne. Będę też próbował zachęcić do wybrania takich obszarów, w których można byłoby zaproponować głębsze działania reformatorskie już po wyborach parlamentarnych, ale zacząć je teraz.
[b]Podczas kampanii wyborczej zapowiedział pan, że poprze ustawę refundującą zabiegi in vitro.[/b]
Tak, jeżeli będzie taka ustawa. I jeżeli spełni kilka warunków istotnych z mojego punktu widzenia. Mam satysfakcję, że wygrałem wybory, mimo prób zdyskredytowania mnie poprzez krytykę mego stanowiska w sprawie in vitro. To kolejny dowód na to, że ogromna większość polskiego społeczeństwa, także katolicy, stoi na stanowisku, które dobrze zobrazowały badania bodaj z diecezji płockiej. 70 proc. wierzących Polaków uważa, iż metoda in vitro może być stosowana, ale przez małżeństwa. To dla mnie wskazówka.
Obywatel państwa polskiego powinien mieć w tej sprawie możliwość wyboru i podjęcia decyzji w zgodzie z własnym sumieniem. Ważne jest, aby w kwestii losu zarodków zagwarantować w ustawie możliwie jak największy szacunek dla wrażliwości ludzi wierzących. Rozwiązanie, wokół którego uda się zbudować w parlamencie kompromis, będzie zasługiwało na finansowe wsparcie państwa. W przeciwnym wypadku metoda byłaby dostępna tylko dla ludzi średnio albo bardzo zamożnych, a nie ubogich. To kwestia wyrównania szans. Mnie już nie można podejrzewać, że będę chciał we własnym życiu sięgnąć po metodę in vitro. Wychowaliśmy z żoną pięcioro dzieci, więc mam ten komfort, że osobiście nie stanę przed tym dylematem. Bo to będzie dylemat dla ludzi wierzących. Ale trzeba dać im szansę, aby sami go rozstrzygali we własnym sumieniu, a nie zabraniać wszystkim.
[b]Kontrowersje budzi też kwestia parytetu dla kobiet.[/b]
Moja deklaracja była taka, że jeżeli otrzymam z Sejmu ustawę w tej sprawie, to ją podpiszę. Zapowiedziałem też, iż będę namawiał – i namówiłem wtedy moje środowisko polityczne – aby jako minimum przyjąć rozwiązanie gwarantujące kobietom 35 proc. miejsc. To było w pobliżu tego wyniku, jaki udało się osiągnąć bez aktów prawnych. W klubie Platformy jest 22 proc. kobiet.
[b]Czy takie rozwiązania mają sens? Czy nie jest to inżynieria społeczna?[/b]
Doświadczenia różnych krajów są tutaj różne. Nasze, polskie, i to sięgające wielu pokoleń, jest takie, że kobiety uzyskiwały wysoką pozycję społeczną i polityczną bez ustawowych rozwiązań. Przykładem – wczesne uzyskanie pełnych praw wyborczych, o wiele wcześniejsze niż w innych krajach europejskich. Dowodem może być także premier Hanna Suchocka lub pierwsza prezes NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz. Widać więc, że my Polacy nie powinniśmy mieć w tej dziedzinie kompleksów.
Natomiast dostrzegam, iż z wielu różnych powodów kobiety nie garną się do uczestnictwa w życiu publicznym. Dlatego opowiadam się za ułatwianiem im godzenia funkcji życiowych, zwłaszcza funkcji macierzyńskiej, z szansą na rozwój zawodowy, a także aktywność polityczną. Pod tym względem są kraje, w których parytety rzeczywiście odegrały rolę mechanizmu budującego szansę na większą reprezentację kobiet w życiu politycznym. Warto spróbować tej metody.
[b]Zamierza pan być aktywny w sferze ustawodawczej?[/b]
Tak, mam kilka pomysłów. Jeżeli będzie odpowiedni klimat polityczny, to chciałbym, aby wróciła debata na temat jednomandatowych okręgów wyborczych. Po deklaracjach niektórych środowisk politycznych, że za nic nie zgodzą się na wprowadzenie tego mechanizmu na poziomie parlamentarnym, sądzę, iż można byłoby to uczynić na poziomie samorządowym. Czyli rozszerzyć to, co obowiązuje teraz w odniesieniu do wyboru wójtów, burmistrzów, prezydentów. Jeśli będzie sprzyjający klimat polityczny, zaproponuję regulację, która spowoduje, że wszyscy radni byliby wybierani w okręgach jednomandatowych.
[b]A jeśli idzie o politykę zagraniczną, czyli obszar, gdzie toczył się ostry spór między pana poprzednikiem a rządem Donalda Tuska – jak pan zamierza określić pole swojego działania? Czy powinniśmy np. zabiegać o ściślejsze relacje z USA, mimo że nie jesteśmy teraz w centrum ich zainteresowania?[/b]
Kłopot polega na tym, że w poprzednich latach spór nie dotyczył tak naprawdę merytorycznej strony i koncepcji polityki zagranicznej, lecz był to spór o prestiż, o krzesło, o samolot. Tego chciałbym uniknąć za wszelką cenę. Natomiast są na szczęście utrwalone linie polskiej polityki zagranicznej, obowiązujące od czasów prezydentur Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego. Niewątpliwie priorytetem musi być Unia Europejska i NATO. Polska musi stać na stanowisku, że nasze szanse polityczne i rozwojowe wynikają głównie z członkostwa w UE, ale nasza pozycja w Unii polega m.in. na tym, iż potrafimy utrzymać szczególne relacje z USA. A także na tym, że zabiegamy o aktywną rolę USA w Europie, o ich obecność wojskową, że staramy się mówić o konieczności utrzymania jak najściślejszych więzów transatlantyckich między Ameryką a Europą.
Natomiast każda próba stawiania pytania, czy ważniejsze są nasze relacje z Europą czy z USA, jest ustawianiem siebie samego w roli małego dziecka, które inni przepytują, czy bardziej kocha mamę czy tatę. My mamy kochać przede wszystkim Polskę i pilnować naszych, polskich interesów.
[b]Przedmiotem sporu między prezydentem Lechem Kaczyńskim a rządem Donalda Tuska była m.in. polityka wschodnia. Czy powinniśmy się starać odgrywać tam większą rolę niż w tej chwili?[/b]
Ale czy Polska potrafiła poprzednio skorzystać tam ze swoich szans? Wydaje się, że pod tym względem były to raczej marzenia niż rzeczywistość. Wydarzenia na Ukrainie potoczyły się niezależnie od tego, czego polscy prezydent, premier, minister spraw zagranicznych sobie życzyli. Tak zresztą było także za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Stawianie na prezydenta Kuczmę okazało się drogą donikąd, bo wybuchła pomarańczowa rewolucja. Z kolei stawianie na Juszczenkę skończyło się jego przegraną i wyborem Janukowycza. Nie stawiałbym tezy, że w tej sprawie była istotna różnica między polityką rządową a prezydencką, bo wtedy musielibyśmy zadać pytanie o to, kto przegrał, albo kto źle obstawił. A Polska powinna obstawiać dobre relacje z Ukrainą niezależnie od tego, kto jest prezydentem Polski czy Ukrainy.
Dobra polityka powinna być zgodna z zasadą: dłużej klasztora niźli przeora. Trzeba stawiać na politykę państw, a nie osób. Dzisiaj powinniśmy w ramach realiów politycznych próbować występować dalej w roli czynnika zachęcającego Ukrainę do kontynuowania wysiłków na rzecz zbudowania silnych związków z Zachodem. Natomiast jednocześnie trzeba występować jako czynnik zachęcający Zachód, aby podobnie patrzył na Ukrainę. Zaś obrażanie się na taki czy inny wynik wyborów na Ukrainie byłoby politycznym dziwactwem.
[b]Nie boi się pan, że to, co się dzieje na przykład na Ukrainie, świadczy o odbudowie pozycji Rosji?[/b]
Ukraina jest, była i będzie obszarem, gdzie będziemy mieli odmienne interesy i odmienne punkty widzenia niż Rosja. To trzeba brać pod uwagę, ale przy tych wszystkich różnicach należy szukać obszarów wspólnych w relacjach polsko-rosyjskich. Natomiast próba zastępowania Ukraińców w dbałości o ich interesy narodowe w relacjach z Rosją wydaje się przedsięwzięciem trudnym do wykonania. Bądźmy realistami – nie rezygnujmy z własnych celów, ale nie próbujmy zastępować Ukrainy w tym, jak powinna kształtować swoje relacje z Rosją.
[b]Czy nasze porażki na Wschodzie nie są jednak skutkiem naszej zbyt małej tam aktywności?[/b]
Nie. Polska była od czasów prezydentury Kwaśniewskiego bardzo aktywna we wspieraniu ukraińskich aspiracji, natomiast jest pytanie o samą Ukrainę. To jest tak duży kraj i liczny naród, że na barana nikt ich nie weźmie. Ani Aleksander Kwaśniewski, ani Lech Kaczyński, ani Bronisław Komorowski. Trzeba stawiać na siłę i dumę samych Ukraińców.
[b]A czy Gruzini mogą liczyć na pana, tak jak mogli na prezydenta Kaczyńskiego?[/b]
Aż tak na pewno nie. Bo ja nie pojadę na granicę tylko dlatego, że wymyślił to sobie prezydent Gruzji. Natomiast oczywiście Polska powinna w sposób jednoznaczny opowiadać się za prawem wszystkich narodów do samostanowienia i własnej niepodległości. A w przypadku Gruzji Polska nie powinna rezygnować z tego, co jest jednym z pryncypiów: stoimy na stanowisku niepodzielności terytorium Gruzji.
Za to na pewno nie zastąpimy Stanów Zjednoczonych w tej roli, którą – jak się wydawało – chcą odegrać.
I być może na tych przekonaniach po stronie polskiej budowano troszkę zbyt daleko idące nadzieje.
[b]Czy niepokoi pana umieszczenie przez Rosjan rakiet w Abchazji?[/b]
Oczywiście. Każde zbrojenie, montowanie systemów militarnych w tym obszarze jest niekorzystne z punktu widzenia stabilizacji regionu. Ale to dotyczy obu graczy, czyli także Gruzinów.
[b]Dużo mówi się o ociepleniu naszych stosunków z Rosją. Co jest najważniejszą rzeczą, która się w tej sprawie naprawdę dokonała? Co zaś powinno być głównym postulatem Polski w tych relacjach?[/b]
Byłem i jestem zwolennikiem polityki długiego marszu w relacjach z Rosją. Nie wolno liczyć na żadne błyskawiczne, głębokie zmiany. To jest proces, który się rozpoczął.
Gdy panowie pytają o istotne, pozytywne elementy w tej dziedzinie, wymienię polskie członkostwo w UE, które Rosja w pełni zaakceptowała i zrozumiała, że nasza pozycja w Unii jest na tyle silna, iż mamy istotny wpływ także na stosunki unijno-rosyjskie. Powinniśmy ten atut wykorzystać w sposób budujący relacje polsko-rosyjskie, a nie niszczący. To oznacza, że potwierdzając nasz wpływ na politykę europejską, powinniśmy wychodzić z inicjatywami pozytywnymi wobec Rosji.
Drugi element, który umyka naszej uwadze, to trzykrotny wzrost wymiany handlowej między Polską a Rosją. Co to znaczy? To, że istnieje w tej chwili o wiele grubsza i mocniejsza tkanka współpracy. To wielka szansa na przyszłość, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że do rozwoju tej wymiany zaczęło dochodzić w okresie nie najlepszych relacji polsko-rosyjskich.
[b]Z bardzo niskiego poziomu.[/b]
W porządku, ale od czegoś trzeba zacząć. Trzeba temu pomagać, a nie szkodzić.
Trzecim ważnym obszarem jest sfera emocji narodowych i symboliki, gdzie też nastąpiły głębokie zmiany. Podyktowane są one być może tym, że Rosjanie widzą w Polakach szalenie emocjonalny naród, do którego trafia się głównie przez symbolikę. Proces pozytywny zaczął się od wizyty premiera Putina na Westerplatte. Przecież to ma ogromne znaczenie z punktu widzenia polskiej wrażliwości historycznej. Rosjanie w ten sposób przyznali, że druga wojna światowa zaczęła się 1 września 1939 roku od Polski, a nie 22 czerwca 1941 roku.
Niesłychanie ważnym elementem było również spotkanie premierów Putina i Tuska w Katyniu. Oznaczało gotowość strony rosyjskiej do przewartościowania i zmiany własnego emocjonalnego stosunku do przeszłości. Dało się to odczuć także później, w moich rozmowach z prezydentem Miedwiediewem. Wyraźnie widać, że Rosja i nowe rosyjskie ekipy dojrzały do tego, by podjąć próbę wyrwania się z zaklętego kręgu Rosji przyspawanej do tradycji stalinowskiej. To coś niesłychanie ważnego. Jak to się dokonało? Poprzez przewartościowanie stosunku państwa rosyjskiego do Katynia. Dzisiaj mamy odznaczenie dla Andrzeja Wajdy. Dzisiaj 40 proc. społeczeństwa rosyjskiego mówi, że wie o tym, iż zbrodni w Katyniu dokonało NKWD. To nasza ogromna szansa na to, aby ten jeden z najważniejszych w tej części świata narodów odciął się od stalinizmu i komunizmu. Przecież to gigantyczny interes Polski.
A co na przyszłość? Uważam, że warto byłoby wspólnie zadbać o to, aby nie zniknęła ta szczególna atmosfera po katastrofie smoleńskiej, w ramach której odczuwaliśmy przecież wyraźnie współczucie i zrozumienie polskiego dramatu ze strony władz, jak i społeczeństwa rosyjskiego. Ważna jest też wymiana młodzieży. A także nieprzeszkadzanie we wzmacnianiu się wymiany handlowej i współpracy biznesowej. Plus mądre ustawienie bardzo ważnego dla Polski projektu, jakim jest Partnerstwo Wschodnie. Tak, aby nie był on projektem antyrosyjskim, lecz zachęcającym Rosję do współpracy, zarówno z nami, jak i innymi narodami regionu.