Ale jakie są konkretne wyniki polskiego przywództwa w UE?
Moim zdaniem nie można ich mierzyć wyłącznie poszczególnymi osiągnięciami. A więc w postaci ostatecznego przeforsowania odziedziczonego przecież po poprzednikach sześciopaku, czyli zasad dyscypliny fiskalnej stabilizującej euro, czy przyjęcia Chorwacji do UE ani nawet załatwienia sprawy patentów europejskich. Ważniejsze od tego wszystkiego jest, w jaki sposób Polska się zaprezentowała w czasach kryzysowych, będąc prawdziwą oazą stabilności zarówno gospodarczej, jak i politycznej. Dowodem jest przeprowadzenie w czasie prezydencji wyborów parlamentarnych bez uszczerbku dla spraw europejskich. Nie było to łatwe, o czym świadczyć może stosunkowo niedawny przykład Czech.
Czy nie ma żadnych porażek?
Dokonując ocen, nie można zapominać, że polskie przywództwo przypadło na wyjątkowo trudny czas. Nie widzę też żadnego poważnego błędu, który można by przypisać Polsce. W sprawie Partnerstwa Wschodniego nie udało się być może osiągnąć tego, co zamierzano, ale to nie wina Warszawy. Rozwój sytuacji na Białorusi czy Ukrainie zdeterminował postawy tych krajów i ani Polska, ani żaden inny kraj nie byłyby w stanie osiągnąć więcej. Nie można było także w żaden sposób oczekiwać od Warszawy więcej inicjatyw w sprawie działań antykryzysowych. Decyzje zapadały w Paryżu i Berlinie i Polska nie miała tu do odegrania żadnej centralnej roli.