Już w XVIII w. zrodziło się w USA poczucie, że koloniści zawiedli, bo nie udało się im stworzyć narodu godnego misji Boga. Amerykanie mieli być narodem wybranym, bezgrzesznym, a tu okazało się, że żyją normalnie - piją alkohol i grzeszą na inne sposoby. Pierwszym ruchem, który chciał naprawiać naród, był ruch na rzecz zaprzestania dostarczania poczty w niedzielę. To się nie udało, więc później siły reformatorskie przerzucono na walkę z alkoholem.
Amerykanie dużo pili?
Prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista, profesor UKSW:
Na początku XX w. spożycie alkoholu było sześciokrotnie wyższe niż dzisiaj. Pito od rana do wieczora i praktycznie od kołyski aż po grób. Ruch antyalkoholowy nie był wcale taki szeroki, ale popierało go wielu wpływowych kaznodziejów, rzesze kobiet umęczonych pijaństwem mężów oraz pracodawcy, którzy nie radzili sobie ze wstawionymi przez cały czas robotnikami. Na początku ruch ten nie zamierzał zakazać alkoholu, raczej propagował indywidualne ślubowania abstynencji, ale w końcu stało się jasne, że bez odgórnego zakazu walka z pijaństwem nie odniesie większych skutków. Problem w tym, że ten zakaz też niewiele zmienił.